[PATRONAT] Rozdział drugi część III Cherie Dale "Przebudzenie. Córka Wiatru"




– Zadzwoń kiedyś... gdziekolwiek będziesz. – Poklepał mnie przyjaźnie po głowie, po czym obrócił się i poszedł w stronę klasy.
 Zacisnęłam usta w wąską linijkę, próbując się nie rozpłakać. Przez to, co zrobił, czułam się fatalnie. Wściekałam się na cały świat, a w szczególności na moich rodziców i Radę za to, że nie mogłam pobiec do przyjaciela, aby go zatrzymać i powiedzieć, że wszystko, co usłyszał, było jedynie głupim, nieprzyjemnym żartem. Że zostanę, aby móc codziennie dusić się od zapachu jego cedrowych perfum. Opuściłam ramiona i spojrzałam na Debbie, która od dłuższego czasu stała z boku w milczeniu. Przynajmniej ten jeden raz powstrzymała się od komentarzy i po prostu ścisnęła mnie pocieszająco za rękę. Chwilę stałyśmy w milczeniu, po czym dziewczyna skinęła głową, żebyśmy szły dalej. Później odnalazłyśmy jeszcze kilku znajomych. Inni, w przeciwieństwie do Joela, wypytywali o najdrobniejsze szczegóły mojego wyjazdu. Pojawiły się na przykład sensowne pytania, dlaczego opuszczałam stare liceum, jakie będę mieć zajęcia w nowej szkole, czy o nikim nie zapomnę, a także czy wrócę na czas ferii i wakacji. Jedna z moich bliższych przyjaciółek, Eliss, chciała nawet wiedzieć, czy przenosiłam się z powodu jakiegoś chłopaka, którego poznałam w Internecie. Zapewniłam ją, że nie, chociaż, w gruncie rzeczy, wolałabym, żeby właśnie tak było. Wtedy przynajmniej mogłabym znaleźć jakieś pozytywy tak nagłego wyjazdu. Nikt nie mógł urwać się z lekcji, żeby iść od klubu. Po obejściu wszystkich znajomych, poczekałyśmy z Debbie do przerwy. Gdy zadzwonił dzwonek, odszukałam swoją klasę i oficjalnie poinformowałam wszystkich o wyjeździe. Nie zapomniałam też o uczących mnie nauczycielach i wychowawczyni, która już wcześniej została poinformowana o mojej zmianie szkoły. Każdy życzył mi wysokich osiągnięć w nauce, poznania wielu nowych przyjaciół i tym podobnych bzdur. Dobrze znałam tę śpiewkę, więc tylko grzecznie kiwałam głową, czekając, aż skończą. Gdy pożegnania miałam już za sobą, poszłyśmy z Debbie do szatni, żebym mogła zabrać swoje rzeczy. Nie było tego dużo. Na górnej półce szafki znalazłam dwa pogięte zeszyty, stary błyszczyk, którego kiedyś szukałam, bo wydawało mi się, że go zgubiłam, książkę do biologii, której też nie mogłam do tej pory nigdzie znaleźć, a także biały szalik w renifery. Wszystko bez większego zainteresowania spakowałam do plecaka. Wyszłyśmy ze szkoły, jakby nigdy nic. 
– Myślisz, że zapytają o dowód? – zagadnęłam Debbie, kiedy kierowałyśmy się w stronę głównej bramy.
 – Może. – Pokiwała głową, a jej mina wyrażała coraz większą niepewność. Słowa Joela sprawiły, że zaczęła tracić zapał. 
– Jakoś wmieszamy się w tłum. Co prawda jest wcześnie, ale znając życie i tak znajdzie się tam kilka osób, które nie mają co robić z życiem. Wyciągnęła z kieszeni czarny, skórzany portfel i zaczęła liczyć pieniądze. 
– Wystarczy na jednego drinka. – Zmarszczyła nos. – Ewentualnie na dwa małe. Uśmiechnęłam się. 
– Moja mama nie ucieszy się, jak wrócę „ze szkoły” pijana. 
– Jednym drinkiem? – zdziwiła się Debbie, szukając więcej drobnych po kieszeniach. – Musisz mieć naprawdę słabą głowę. 
Już miałam odpowiedzieć, ale przypadkiem zauważyłam kątem oka coś, co skutecznie przykuło moją uwagę, konkretnie, srebrny samochód z przyciemnianymi tylnymi szybami, stojący na parkingu pod naszą szkołą. Dobrze znałam to auto. Wręcz aż za dobrze!
 – Cholera! – syknęłam i niewiele myśląc, pociągnęłam Debbie za najbliższe drzewo. Dziewczyna wypuściła z ręki kilka drobniaków.
 – Co ty wyprawiasz? – zapytała zaskoczona, chcąc się wrócić po upuszczone pieniądze. Mocno zacisnęłam palce na jej ramieniu, więc stanęła i spojrzała na mnie z wyrzutem. Wyjrzałam zza drzewa, aby upewnić się, że miałam rację. Niestety przeczucie mnie nie myliło. 
– Moja mama przyjechała pod szkołę. – Zazgrzytałam ze złością zębami. Debbie otworzyła szerzej oczy. 
– Tak wcześnie? – szepnęła konspiracyjnie i na wszelki wypadek się zgarbiła, chociaż z tej odległości mama i tak by jej raczej nie usłyszała, ani nie dostrzegła. – Co ona tu robi? Zamknęłam oczy. Dlaczego akurat tego dnia kobieta postanowiła odegrać rolę kochanej matki i odebrać mnie spod szkoły? Ponadto była dwie godziny za wcześnie, więc pewnie nawet nie wiedziała, o której kończyłam zajęcia.
 – Może uda nam się ją ominąć. – Debbie rozejrzała się na wszystkie strony. Z tego, co mi mówiła, do klubu najszybciej dostałybyśmy się, idąc przez parking, ale, jako że na środku stał mój osobisty strażnik, trzeba było znaleźć inną, alternatywną drogę. Zaczęłam intensywnie myśleć. Pojawienie się mojej rodzicielki zmotywowało mnie do działania. Nawet jeśli wcześniej wahałam się, czy iść do klubu, nagle zdałam sobie sprawę, że bardzo tego chciałam. Nie iść na godzinę, czy dwie, ale na całe popołudnie. Na całą noc. Zapomnieć o tym, że powinnam wracać do domu, aby się pakować. Postąpić nierozważnie, chociażby po to, żeby zrobić na złość mamie i pokazać, że nie miała nade mną takiej władzy, jaką pragnęłaby mieć. 
– Zagajnikiem powinnyśmy ominąć parking i zostać niewidoczne, prawda? – wycedziłam przez zęby, wychylając się zza drzewa. Moje szare komórki pracowały na najwyższych obrotach, za wszelką cenę starając się wymyślić jakąś w miarę sensowną drogę ucieczki. Debbie przygryzła kciuk. 
– Tak – przyznała, lustrując moją zaciętą twarz. Nie bardzo pojmowała, czemu tak mocno zależało mi na konspiracji. Moje napięte do granic możliwości mięśnie musiały ją tylko utwierdzić w przekonaniu, że coś przed nią ukrywałam. No tak, przecież nie miała bladego pojęcia, że przepisano mnie ze szkoły na siłę i ostatnią rzeczą, o której marzyłam, było wyjeżdżanie w siną dal. 
– Ale nadłożymy sporo drogi. Ami, to kompletnie w drugą stronę. 
– Trudno. Nie mamy wyjścia. – Plan nie wydawał się zły, więc nastawiłam się mentalnie na jego wykonanie. 
Musiałam przy tym pamiętać o mojej przyjaciółce, która wciąż nie wydawała się do końca przekonana, nie tylko co do zmiany trasy, ale, co gorsza, również do moich intencji. Pociągnęłam ją za rękę, notując w duchu, że w klubie warto byłoby przynajmniej spróbować wyjaśnić dziewczynie to i owo w związku z moim wyjazdem. 
– Debbie, ja cię błagam. Cho... – America. 
Zatrzymałam się w połowie kroku i posłałam w przestrzeń kilka siarczystych przekleństw. Debbie spojrzała na mnie karcąco, po czym odwróciła się pierwsza, żeby zobaczyć, jak moja mama kieruje się w naszą stronę z kamienną twarzą. Znowu przeklęłam, tym razem w duchu, a następnie uśmiechnęłam się sztucznie i zrobiłam pół obrotu, aby stanąć twarzą w twarz z czerwonowłosą czarownicą. Gdy nadeszła, chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, szukając w swoich spojrzeniach zalążków oskarżeń, albo winy. Mocny, ale niezbyt przesadzony makijaż mamy, optycznie pogłębiał kolor jej już i tak wyrazistych oczu. Zimny pruski błękit łagodnie przechodzący w kolor atramentu, stawał się przez to nieprzenikniony niczym bezkresny ocean. Zawsze, gdy mama się tak malowała, miałam wrażenie, że pochłaniał każdego, kto próbował dostrzec w jego wnętrzu źrenicę lub kilka jaśniejszych linii biegnących na całej długości tęczówki. Oczy kobiety były naprawdę piękne, głębokie, jednolite i zimne, a jednocześnie emanujące ciepłem, które roztopiłoby najtwardszy sopel lodu. Magiczne geny jeszcze bardziej potęgowały ten efekt, więc wychodziło na to, że w oczach mojej rodzicielki zamknięto wręcz idealną definicję ciemnego błękitu. Jak to zwykł mawiać mój tata: „w tym niepozornym kolorze dało się po prostu zatracić”. Mimo to, gdy mama stała ze mną twarzą w twarz, pod pasmem gęstych, ciemnych rzęs nie widziałam niczego, co mogłoby mnie pochłonąć, a przynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. W chłodnym spojrzeniu kryła się wyłącznie powaga i swego rodzaju nagana.
 – Cześć mamo. Co ty tu robisz? – zapytałam zgryźliwie, opierając dłonie na biodrach. Specjalnie zaakcentowałam drugie zdanie, aby wiedziała, że kryło się za nim jeszcze kilka innych pytań bez odpowiedzi. Kobieta zrobiła minę, która ewidentnie mówiła, że wiedziała, że spróbuje uciec z lekcji. Również się uśmiechała, ale wiedziałam, że zwyczajnie zachowywała pozory, bo stała z nami Debbie. Tak naprawdę kipiała ze złości, gdyż było widać gołym okiem, że zamierzałam wagarować.
– Uznałam, że skoro jedziesz do nowego liceum, przydałoby się odświeżyć zawartość twojej garderoby. Pomyślałam, że mogłybyśmy pojechać do pobliskiego centrum handlowego na jakieś zakupy – powiedziała trochę zbyt obojętnym tonem i przeniosła wzrok na moją przyjaciółkę. 
– Witaj Debbie. Co u twoich rodziców? Moja przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie. Zdecydowanie lepiej ode mnie potrafiła ukryć, że planowałyśmy uciec z zajęć. Gdyby miała na sobie mundurek i włosy uczesane w elegancki kucyk, można by było ją uznać za wzorową uczennicę, która wyszła ze szkoły, aby załatwiać sprawunki dla nauczycieli. 
– Dobrze, dziękuję. – Ukryła dłonie za plecami. 
– A u pani? – Też w porządku – odparła mama już nieco cieplejszym tonem. Przynajmniej ludziom z zewnątrz umiała okazać choć trochę sympatii. 
– Co robicie poza szkołą? Skończyłyście zajęcia? 
Oczywiście wiedziała, że nie, ale nie dała tego po sobie poznać. Jak na kogoś, kto pewnie nigdy nawet nie słyszał o kółku teatralnym, a same teatry omijał szerokim łukiem, grała zaskakująco dobrze. 
– Nie, proszę pani – powiedziała zgodnie z prawdą rudowłosa. – Mamy jeszcze dwie lekcje, ale chciałyśmy się z nich urwać. Dowiedziałam się, że America wyjeżdża, więc planowałam spędzić z nią trochę czasu, zanim się rozstaniemy. Tak jak pani, planowałam zabrać ją do centrum handlowego na ostatnie, babskie zakupy. 
Najchętniej przejechałabym sobie ręką po twarzy, ale ograniczyłam się do otworzenia ust. Tylko Debbie potrafiła powiedzieć prosto z mostu coś takiego i mogło jej to ujść płazem. Mama też lekko się zdziwiła, chociaż przez te kilka ostatnich lat zdążyła na tyle dobrze poznać moją przyjaciółkę, aby wiedzieć, że była dość… specyficznym człowiekiem. W końcu przychodziła do nas do domu tyle razy, że nawet tata po jakimś czasie zauważył, że miała dziwny nawyk mówienia prawdy. No... naginanej prawdy, bo planowałyśmy w końcu iść do klubu, a nie na zakupy, ale jednak. 
– Rozumiem. – Mama przerwała moje rozmyślania. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. – Wyjątkowo nie mam wam tego za złe. Szczerze mówiąc, domyślałam się, że America nie będzie mogła wytrzymać na zajęciach. 
Uniosłam brwi, ale się nie odezwałam. Zastanawiało mnie natomiast, czy zamierzała podać ten argument, gdybym wyszła ze szkoły sama i zaczęła się dopytywać, czemu przyjechała tak wcześnie. Kobieta spojrzała na mnie z fałszywym uśmiechem. 
– Pożegnałaś się już ze wszystkimi?
 – Ze szkoły? Tak. – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Zostali mi tylko sąsiedzi z osiedla, babcia i całe dotychczasowe życie. Nie wiem, czy zdążę w jedno popołudnie. 
Mama cmoknęła z dezaprobatą. Nie spodobał jej się mój pretensjonalny ton.
 – Trzeba było przestrzegać zasad. – Uniosła rękę, w której trzymała pęk kluczy. – Skoro, jak podejrzewam, wszystko już załatwiłaś, to wsiadaj do auta. Czeka nas długie popołudnie. 
Z wściekłością spojrzałam w bok i znacząco rozstawiłam nogi. Nie zamierzałam się nigdzie ruszać, a tym bardziej, jeśli zamierzała mi rozkazywać. 
– A co do ciebie, Debbie... – Mama przeniosła wzrok na moją przyjaciółkę. Nic sobie nie robiła z mojej walecznej postawy. – Myślę, że powinnaś wracać na zajęcia. Zabrałabym cię z nami, ale nie mogę tego zrobić, jeśli wciąż trwają lekcje. Chyba rozumiesz. 
Dziewczyna kiwnęła głową. 
– Czy mogę się jeszcze pożegnać z Americą? – Uśmiechnęła się smutno. 
Mama odpowiedziała jej ciepłym, przychylnym uśmiechem, a następnie pokiwała przyzwalająco głową. Nie wiedziałam, jakim cudem, z taką łatwością potrafiła przybrać wizerunek przykładnej, ludzkiej matki. W dodatku matki, która na pozór faktycznie troszczyła się o mój los!
 – Oczywiście. – Odsunęła się, wskazując znajdujący się za swoimi plecami parking. – Będę czekać przy samochodzie. 
Posłała mi jeszcze ostatnie znaczące spojrzenie, po czym, odwróciwszy się na pięcie, poszła w stronę auta. Wiedziałam, że jej ostatnie zdanie wcale nie miało mieć informacyjnego wydźwięku. Mama zwyczajnie chciała mnie ostrzec. Uświadomić, że zajmie doskonałą pozycję, by wszystko widzieć, w razie, gdybym próbowała uciec.
 – Zadzwonisz do mnie, prawda? – Debbie objęła mnie i mocno przytuliła. 
Była drobna, a jednak ścisnęła mnie mocniej niż niejeden chłopak, z którym żegnałam się tego dnia. – I będziesz pisać? Pokiwałam głową i odwzajemniłam uścisk.
 – Spróbuję to robić jak najczęściej – obiecałam. – Nie wiem, jak tam będzie, ale chyba raczej nie zabiorą mi telefonu.
 – Jeśli to zrobią, masz wysyłać gołębie pocztowe – powiedziała dziewczyna poważnie. – Mam wiedzieć o wszystkim i o wszystkich, słyszysz? Zwłaszcza jeśli będą tam jacyś fajni faceci. Przewróciłam oczami.
 – Debbie...
– Po prostu pisz, okej? – poprosiła dziewczyna, głośno pociągając nosem. – Ja… będę tęsknić. Przyrzekłam, że będę się z nią systematycznie kontaktować, ostatni raz ją przytuliłam i po chwili, z wahaniem, wypuściłam z objęć. Debbie poprawiła torbę i powłóczystym krokiem skierowała się z powrotem do szkoły, a ja z wbitą w ziemię głową, ruszyłam do mamy. Kiedy zobaczyła moje przygnębienie i mokre od łez policzki, miałam wrażenie, że przez chwilę nawet mi współczuła. Zaraz jednak przykryła emocje maską obojętności i znów stała się kategoryczną, niewzruszoną czarownicą, jaką znałam na co dzień. 


Komentarze

Popularne posty