[PATRONAT] Rozdział pierwszy część II Cherie Dale "Przebudzenie. Córka Wiatru"



W moim przypadku również ciężko było mówić o jakimkolwiek, normalnym wyglądzie. Otrzymałam bardzo jasne, prawie białe, długie włosy po tacie i przecinające je, różowe pasemka po mamie. Do tego przesadnie zielone oczy z kilkoma błękitnymi plamkami światła przy granicach źrenic, bardzo bladą cerę, a także, co pewnie wiele moich rówieśniczek uznałoby za atut, drobną figurę, która plasowała mnie wręcz do grona anorektyków. Choć oczywiście miałam krągłości w okolicach pośladków, czy piersi, nie przypominałam zdecydowanie normalnej nastolatki. W mojej szkole wszyscy uważali, że od małego się farbowałam, a także nosiłam kolorowe soczewki. Obecnie zdążyłam się już przyzwyczaić do sporadycznych docinek kolegów, czy dyskretnych, nieprzychylnych spojrzeń nauczycieli, ale we wcześniejszych latach, powodowało to o wiele więcej nieprzyjemnych incydentów (na przykład w ludzkim przedszkolu, gdzie kilka przesadnie troskliwych matek naskoczyło na mamę, że faszerowała mnie chemią). Dopiero, gdy poszłam do szkoły średniej, moja odmienność przestała wzbudzać tyle kontrowersji i stała się wręcz zaletą. Niemniej jednak wiele osób nadal uparcie utrzymywało, że nie byłam naturalna, a ci bardziej rygorystyczni nauczyciele czepiali się, iż nie powinnam farbować się w trakcie roku szkolnego. Wszyscy uważali, że mój wyróżniający się wygląd wynikał z jakiegoś młodzieńczego buntu lub desperackiej próby zwrócenia na siebie uwagi. Ani ja, ani rodzice nawet się nie wysilaliśmy, by wyprowadzać ich z błędu. O tym, że byłam córką czarownicy, dowiedziałam się w gruncie rzeczy przypadkowo, gdy miałam mniej więcej siedem lat. I tak dosyć późno w porównaniu do innych młodych magów, ale tata upierał się ponoć, żeby powiadomić mnie dopiero, jak skończę przynajmniej dziesięć lat. Jako, że mieszkaliśmy w świecie ludzi, oboje, wraz z mamą chcieli, bym przeżyła w miarę normalne dzieciństwo. Jak widać tylko na chęciach się skończyło, bo rodzice nie mogli nic poradzić, gdy pewnego dnia nieświadomie zaczęłam używać magii. Jeśli z kolei o mnie chodzi, początkowo byłam zachwycona. Sądziłam, że będzie tak jak we wszystkich książkach o wróżkach i czarodziejkach, gdzie dzięki czarom można było robić wspaniałe rzeczy. Cieszyłam się nowymi umiejętnościami dość krótko, bo niedługo potem dowiedziałam się, ile istniało zasad, reguł, a przede wszystkim zakazów. Wolałabym już chyba nie być czarownicą, niż musieć uczyć się ich wszystkich na pamięć i co gorsza, przestrzegać. A jeżeli chodziło o Chrissa… Był to jeden z fajniejszych chłopaków z mojej szkoły. Wszystkie dziewczyny wzdychały na jego widok, a koledzy śmiali się z opowiadanych przez niego żartów. Nie miał sobie nic do zarzucenia, a jego zaangażowanie w miejscowe wydarzenia i sława, sięgały nie tylko szkolnych murów. Choć niektórzy widzieli w nim wyłącznie typowego mięśniaka z liceum, ja dostrzegałam w nim coś więcej, sportowca z potencjałem, który jednak czasami potrafił skupić się na nauce, a także naprawdę istotnych rzeczach takich jak dążenie do sukcesu, wykształcenie, czy przyszłość. Mogłabym wręcz wysnuć stwierdzenie, że żyły w nim dwie różne osoby. Z jednej strony cechowała go niewyobrażalna miłość do ćwiczeń, z drugiej bez marudzenia porzucał treningi, aby zainteresować się innym człowiekiem i w razie kłopotów pomóc mu w potrzebie. W każdej wolnej chwili uprawiał sport, a mimo to jego średnia utrzymywała się na dosyć wysokim poziomie, jakby po szkole nie robił nic, poza intensywną nauką. Posiadał też wielu przyjaciół, co w połączeniu z regularną pracą fizyczną, czy lekcjami dla mniebyłoby nie lada wyzwaniem. On jednak dawał radę. Zawsze znajdował na wszystko czas, idealnie rozkładając swoje życie na poszczególne elementy. Właśnie to mi się w nim tak bardzo podobało, imponowało i przyciągało jak magnes. Porządek. W przeciwieństwie do mojego chaotycznego, zagmatwanego świata, jego był statyczny, wolny od magii i szalonych splotów wydarzeń. Nic się w nim nie psuło, nie działy się rzeczy, które mogłoby przesadnie zaskoczyć nastolatka. Brakowało mi tego. Choć kochałam czary i mimo narzekania, za nic w świecie nie chciałabym się z nimi rozstać, miało to swoje konsekwencje. Żyjąc wśród ludzi, czułam się inna, winiłam się za to, że moją osobę oplatało tyle sekretów, którymi nie mogłam się z nikim podzielić. Jako córka czarownicy i człowieka, zostałam zmuszona do dzielenia obydwu, pozornie takich samych, a jednak różniących się światów. Męczyła mnie taka egzystencja i pragnęłam znaleźć kogoś, kto przejąłby inicjatywę i pociągnął mnie w głąb którejś rzeczywistości. Wytyczył solidną granicę, jakiej sama nie potrafiłam dostrzec.  Choć każdy wiedział, że byłam romantyczką i dosyć szybko oddawałam swoje serce każdemu napotkanemu chłopakowi, nikt nie znał prawdy. Chriss podobał mi się nie tylko z wyglądu, czy złożonego charakteru. Był poukładanym człowiekiem, a ja potrzebowałam dokładnie kogoś takiego. Samolubnie zamierzałam zrobić z nastolatka swoją kotwicę, aby uczepić się jednego świata i w nim pozostać. Jak można się spodziewać, nie tylko mi przypadł do gustu atrakcyjny nastolatek. Każda dziewczyna o nim marzyła, więc walka o jego względy wydawała się nie mieć końca. Mimo to przewrotny los mi sprzyjał, pojawiła się niepowtarzalna okazja na zbliżenie się do chłopaka, gdyż w poprzednią sobotę jego rodzice wyjechali, zostawiając mu do dyspozycji cały dom. Chriss skorzystał z okazji, by zrobić przyjęcie, na które zaprosił większość osób ze swojego i o rok młodszego rocznika. Debbie, jedna z moich przyjaciółek, a także zapalona imprezowiczka, namawiała mnie, żebyśmy do niego poszły. A ja, nie wiedzieć czemu, byłam bardzo podatna na tego typu prośby. Przyłapałam się na tym, że zaczęłam wzdychać. Natychmiast skarciłam się w duchu, zła na to, jak łatwo potrafiły mnie rozproszyć mało istotne rzeczy. Gdy byłam sama, leżąc wieczorem w łóżku lub czekając w kawiarni na przyjaciół, nie było z tym większych problemów. Długo mogłam siedzieć bezczynnie, mając za jedyną rozrywkę rozmyślanie o atrakcyjnych chłopakach, nowych parach ze szkoły, czy innych typowo dziewczęcych tematach. No cóż, taki był urok nastolatek. Przekraczając magiczną barierę szesnastu lat, skazywały się na wieczne rozproszenie młodzieżowymi sprawami. Tym razem nie trafiłam na odpowiedni moment, w czym upewniła mnie mama. Kobieta z grobową miną odebrała telefon w korytarzu, a sposób, w jaki chwyciła słuchawkę, z całej siły zaciskając na niej palce, zdradzał, że wewnętrznie aż skręcała się ze zdenerwowania. Nic dziwnego. W końcu nie tylko dowiedziała się, że jej córka złamała zasady, ale nie potrafiła również określić, kogo dane jej będzie usłyszeć po drugiej stronie telefonu. W zbieg okoliczności raczej trudno było uwierzyć. Jej obawy okazały się najwyraźniej uzasadnione. Choć odezwała się pierwsza, rozmówca od razu przejął inicjatywę, nie dając dojść jej więcej do słowa. Czarownica skrzywiła się, gdy zrozumiała, że straciła kontrolę, ale dobre wychowanie wygrało i nie zamierzała oponować. Poranek przytłoczył ją już wystarczająco, wolała uniknąć kłótni z obcą osobą.
 Przygryzłam kciuk, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Miałam nieodparte wrażenie, że telefon nie zadzwonił przypadkiem. Z pewnością łączył się z Radą, a to niepokoiło mnie jeszcze bardziej niż perspektywa wyjazdu z domu. Cisza, która zapadła w domu była wręcz nie do zniesienia, a chodziło przecież tylko o jakiś głupi list z nie wiadomo jakiej szkoły. Przez jakiś czas kobieta słuchała tego, co mówił jej rozmówca, potakując przy tym głową, jakby stała się nakręcaną zabawką. Jej wyraz twarzy zmieniał się z każdą ubiegającą sekundą, potwierdzając obawy, że dzwonił ktoś wysoko postawiony. Policzki czarownicy opadły, a błyszczące zazwyczaj oczy stały się zimne niczym najtwardszy lód. Wiedziałam o tym, bo obserwowała każdy mój ruch, wychylając się do kuchni. Może sądziła, że skorzystam z chwili jej nieuwagi, aby wyskoczyć przez okno lub wrzucić list do piekarnika, udając, że nigdy nie widziałam takowego na oczy. Byłoby to, rzecz jasna, dziecinne i pokazało rodzicom, że zachowywałam się lekkomyślnie, ale jeżeli patrzeć na zaistniałą sytuację z boku, najprawdopodobniej najlepiej bym na tym wyszła. Niestety, zanim się obejrzałam, straciłam ostatnią szansę na ucieczkę przed odpowiedzialnością. Wiadomość o szkole tak mnie zaskoczyła, że praktycznie zapomniałam, jak używać nóg, ograniczałam się jedynie do przygryzania kciuka i obgryzania biednego, niewinnego paznokcia. Zżerała mnie ciekawość, kto był po drugiej stronie słuchawki. Gdy skończył się monolog tajemniczej osoby, kobieta potwierdziła, że wszystko zrozumiała i się zgadza. Dźwięk jej głosu od razu nas zaalarmował, bo oznaczał, iż rozmowa dobiegała końca. Zarówno ja, jak i tata wbiliśmy w mamę wyczekujące spojrzenia. Ona, jakby nie dostrzegając naszego spięcia, spokojnie odłożyła słuchawkę na widły i wróciła wolnym krokiem do pomieszczenia.
 – Kto to był kochanie? – spytał tata, chcąc nie chcąc, śledząc niespieszne ruchy żony. Nieświadomie robiłam to samo, starając się ze wszystkich sił wyczytać coś z gestów kobiety. Była zła? Smutna? Przestraszona? 
– Mirian?
 – To była Iva Magelli, we własnej osobie. – Moja rodzicielka oparła się o lodówkę. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale znałam ją zbyt dobrze, aby zgadnąć, że coś było na rzeczy. Kobieta tylko z pozoru zachowywała spokój i opanowanie. W rzeczywistości przyjemnie zapowiadający się, sielankowy poranek, okazał się dla niej destrukcyjny. Zwyczajnie miała już wszystkiego dosyć: nieprzyjemnego listu, mnie, rewelacji… Enigmatyczny telefon tylko dobił ją wewnętrznie, pozbawiając kompletnie ochoty na dalsze kłótnie. 
– Oczekuję, że America najpóźniej pojutrze pojawi się pod murami szkoły Ursula Cennerowe’a. Ma być z walizkami i wszystkimi najpotrzebniejszymi drobiazgami. 
Nie mogłam nic zrobić. Zaniemówiliśmy z tatą. Jak to z walizkami? Miałam się tam przeprowadzić, czy jak? 
– Pojutrze? – Tata aż wstał.
 – Czemu nie mogłaś odmówić?! – krzyknęłam, skoro mój poprzednik zajął kwestię, dlaczego Radzie tak bardzo zależało, aby szybko zamknąć mnie w magicznym więzieniu. Puściły mi nerwy, więc odruchowo skrzyżowałam ręce na biuście, przyjmując przy tym wrogi wyraz twarzy.
 – Nie chcę iść do żadnej szkoły dla czarownic! 
Mama wskazała na list. Przez jej oblicze przemknął cień irytacji.
 – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zaczęłaś rzucać zakazanymi zaklęciami – powiedziała ostro. 
Zaraz jednak, jakby przypominając sobie, że powinna grać opanowaną, wróciła do swojego pierwotnego stanu. Wyciszyła się, a gdy miała pewność, że nie wybuchnie, odwróciła się, by wyciągnąć z lodówki karton soku pomarańczowego. Wzięła z jednej z szafek szklankę, po czym przelała napój. Mimo to nie wypiła go od razu. Marszcząc brwi, podniosła opakowanie do oczu, szukając daty ważności. Zacisnęłam zęby. Obecna chwila wydawała mi się wręcz nierealna, jakbym położyła się zbyt późno i wstała nie do końca świadoma tego, co działo się wokół. Moja mama nie należała raczej do typu osób, które przyjmowały złe wiadomości z zimną krwią. Ba! To właśnie po niej odziedziczyłam wybuchowy temperament. Żadna z nas nie lubiła przegrywać, a tym bardziej się poddawać, więc to, że kobieta stała się bierna na położenie, w którym się znalazłam, nie zwiastowało najlepiej. Niepokoiło mnie, że zachowywała się, jakby ze wszystkim zdążyła się już dawno pogodzić. 
– W moim liceum mam znajomych – oburzyłam się, bo tylko to mi pozostało: złość. – Chyba mogłaś powiedzieć, że się nie zgadzasz... Że ja się nie zgadzam! Istnieje coś takiego jak wolność słowa. 
Mama wyrzuciła karton soku do śmieci.
 – Nadal nie rozumiesz? – Usiadła, kładąc na stole splecione dłonie. – Zaklęcie amnezji jest zakazane, a nawet ja mam świadomość, że rzucałaś sporo innych czarów. Wiedziałaś o konsekwencjach, jakie ponoszą osoby łamiące nasze prawo, Kodeks mówi jasno, co grozi za takie magiczne wyskoki. Gdyby nie ja, Rada niechybnie postawiłaby cię przed sąd. Mogliby ci nawet odebrać moce! 
– Ależ proszę bardzo. Zdecydowanie wolę sąd, niż więzienie! Dlaczego zamiast do szkoły, nie przysłano mi zaproszenia na rozprawę? – Zaczęłam gestykulować.
 Sto razy bardziej wolałabym tłumaczyć się w sądzie, aniżeli uczęszczać na nudne lekcje dla czarownic. Wychowano mnie wśród ludzi i to właśnie przy nich chciałam pozostać. Nie wyobrażałam sobie, by nagle mogło się coś zmienić, zwłaszcza że moja wiedza o magicznym świecie była wyjątkowo ograniczona. Już nawet nie chodziło o sam fakt nauki i zmiany otoczenia. Bardziej przerażało mnie to, że jako pół czarownica narobiłabym sobie wstydu w społeczności czystokrwistych magów. Poza tym niczego nie nienawidziłam bardziej niż kontroli. Rada nie miała prawa wkraczać w moje życie i tak nagle odbierać mi wolności tylko dlatego, że rzuciłam jedno głupie zaklęcie! Moja rodzicielka zastukała palcami w stół. Przestałam machać rękami i skoncentrowałam się na jej postaci, choć kobieta wcale nie miała tego na celu. Siedziała z zaciśniętymi ustami, pogrążona we własnych myślach.
 – Szczęście w nieszczęściu, że użyłaś zaklęcia na kimś z rodziny – oznajmiła po pewnym czasie. – Babcia wie o czarownicach, więc poddano cię łagodniejszej karze. 
Rozdrażniona zacisnęłam ręce w pięści. Skoro to była według Rady „łagodniejsza” kara, to wolałam nie myśleć, na czym polegały te bardziej surowe. 
– A co jeśli się nie zgodzę?
 – Twoje zdanie nie ma w tym wypadku najmniejszego znaczenia, Americo. Niepójście do szkoły Cennerowe’a jest jednoznaczne z próbą opierania się resocjalizacji. To tak jakby morderca wzbraniał się, przed odbyciem wyroku w więzieniu.
 – Tylko że ja nikogo nie zabiłam! – warknęłam, słysząc jej porównanie. 
Zaczęłam wątpić, czy mama w ogóle próbowała mnie bronić. Zawsze była wierna zasadom czarodziei, więc skoro jej córka je złamała, musiała dostać nauczkę. 
– To było tylko zaklęcie amnezji. I tak ledwo udało mi się je rzucić, bo jestem słaba w magii. Nikomu nic się przecież nawet nie stało. Chciałam, tylko żeby babcia zapomniała, że poszłam na imprezę!
 – Musiałaś w ogóle używać magii? Nie łatwiej byłoby po prostu uciec przez okno, jak zrobiłaby to każda normalna nastolatka? – odezwał się tata, ale moja żałosna mina pokazała mu, że naprawdę nie miałam nastroju na podobne żarty. 
Zrozumiał błąd, bo zamilkł i chwilę później dotknął delikatnie mojego ramienia. Próbował dodać mi w ten sposób otuchy, ale chyba dobrze wiedział, że nic nie wskóra. Pocieszanie w momencie, kiedy najwyraźniej wszystko było już przesądzone, nie miało najmniejszego sensu. Mogło mnie najwyżej jeszcze bardziej dobić. 
– Spakujesz swoje rzeczy – rozkazała mama, szybko mrugając oczami. – Jutro nie musisz iść na zajęcia. 
Poderwałam się z krzesła, nie bacząc na to, że odchyliło się do tyłu i o mało co nie upadło na podłogę. Zakręciło mi się w głowie. Czułam się tak, jakbym jeszcze przed sekundą płynęła statkiem, a w kolejnej wypadła za burtę – jakbym tonęła, a ktoś zabierał mi koło ratunkowe prosto sprzed nosa. Nie miałam jak się uratować, zapadałam się pod wodę, bezskutecznie wyciągając dłonie w stronę powierzchni. Nikt jednak nie zamierzał mi pomóc, inni pasażerowie pogodzili się z dramatyczną sytuacją i zdawali się nie zauważać paniki, jaka pochłaniała moje ciało od środka. Spojrzałam na mamę z zawodem. W kącikach oczu wyczułam zbierające się łzy. 
– Czemu nie mogę zostać w domu? – załamał mi się głos. 
Nie zamierzałam okazywać słabości, ale nic nie mogłam poradzić na to, że uczucie niepokoju było tak silne, że paraliżowało moje mięśnie. Brakowało mi tchu, ale nie uniemożliwiło mi to dalszego mówienia. 
– Popełniłam błąd, zdaje sobie z tego sprawę. Przysięgam, że go naprawię. Nie wiem jeszcze jak, może przestanę używać mocy, albo ty i babcia zrobicie mi zajęcia z samokontroli. Nauczyłybyście mnie, jak obejść się bez zaklęć. Szło mi przecież coraz lepiej! 
Mama wciągnęła ze świstem powietrze do płuc. Zakiełkowała we mnie nadzieja, że może jednak da się przekonać i rozważy moją propozycję. Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem – moim, pełnym wiary, jej twardym, a także stanowczym – po czym kobieta pokręciła głową.
 – Za późno. 
Wtedy coś we mnie pękło. Wystarczyło, żeby się zgodziła, a nasze problemy by się skończyły. Ona jednak nie wykazywała chęci współpracy, była do bólu posłuszna Radzie, więc bała się jej postawić w obronie jedynej córki. Zresztą tyczyło się to większości dorosłych magów. Wierność zasadom była dla nich czymś naprawdę istotnym, to dzięki nim nasz świat jakoś trzymał się w kupie i funkcjonował. Nie oznaczało to jednak, że musiałam się z nimi w stu procentach zgadzać, więc wściekła tupnęłam nogą. 
– Nie pójdę do szkoły dla czarownic! – oznajmiłam kategorycznie, odwracając się na pięcie. Kłótnia z mamą przestała mieć jakikolwiek sens, a na tatę nie mogłam niestety liczyć w magicznych sprawach. Wybiegłam z pomieszczenia i, niewiele myśląc, uciekłam na schody prowadzące na piętro. Czując bezsilność, osunęłam się na jeden ze stopni, a następnie przycisnęłam ciało do barierek. Uniosłam głowę, żeby łzy nie mogły spływać po moich policzkach, ale i tak niewiele to dało. Otarłam policzki wierzchem dłoni, przeklinając w duchu osobę, która wpadła na pomysł tworzenia szkół dla Nersai i Careai. Choć byłam wewnętrznie rozbita, zachowałam na tyle trzeźwości umysłu, aby usiąść w najdogodniejszym miejscu. Schody znajdowały się po lewej stronie korytarza, pomiędzy salonem a kuchnią. Choć ani jedno, ani drugie pomieszczenie nie posiadało normalnych drzwi, tylko framugi, górna część schodów kryła się za ścianami. Wykorzystałam ten fakt i usiadłam na środku, poza zasięgiem wzorku rodziców. Dzięki temu mogłam słyszeć ich rozmowę w kuchni, ale oni mnie nie widzieli. Przyłożyłam dłoń do rozpalonego czoła i zaczęłam nasłuchiwać. Nie łatwo było mi się skupić przez natłok myśli. Na mój język cisnęły się setki słów, których nie umiałam ułożyć w zdania. Czułam się, jakbym dostała po głowie czymś ciężkim, choć wiedziałam, co się stało, nie wierzyłam w to. Nowa szkoła oznaczała dla mnie koniec normalnej egzystencji. Nie chciałam przenosić się do nieznanego otoczenia, ani tym bardziej zapomnieć o znajomych. Kochałam swój dom, kochałam przyjaciół, babcię i fakt, że doświadczałam namiastki ludzkiego życia. Teraz to wszystko miało się zmienić? Przez jedną, nieprzemyślaną decyzję zauroczonej nastolatki? Zamknęłam oczy, wczuwając się w ciszę. Uspokoiłam oddech, wyostrzając tym samym zmysły. Dopiero wtedy zaczęłam wyłapywać dźwięki inne niż łomot własnego serca. Usłyszałam szmer, więc wywnioskowałam, że musiały je wydawać puchate kapcie taty. Najwyraźniej chodził po pokoju, gdyż szuranie było zaskakująco głośne. 
– Naprawdę nie da się nic zrobić? – zapytał zrezygnowanym głosem. – Może da się im jakoś wyjaśnić, że America użyła magii przypadkiem i bardzo tego żałuje.
 – Teraz już nic nie możemy na to poradzić – zaprotestowała mama. – Zresztą, to nie pierwszy wybryk Americi, dobrze wiesz. Rada pozwoliłaby jej pewnie wybrać sąd, ale... – zawahała się, jak zawsze, gdy wiedziała, jakich użyć argumentów, ale nie chciała mówić ich na głos.
 – Nie. Dopóki nie jest pełnoletnia, my za nią decydujemy, a ja nie pozwolę jej wybrać sądu. Pozbawienie mocy jest największym wstydem dla czarownicy, a America ma dopiero szesnaście lat. Jest za młoda na podobne decyzje. 
Zapadła chwila ciszy. Próbowałam w tym czasie dostatecznie mocno zaciskać usta, żeby nie wrzeszczeć. I to właśnie ona mówiła, że jestem za młoda! Kobieta, która urodziła mnie w wieku niespełna osiemnastu lat! Zajście w ciąże było chyba poważną decyzją, a mama miała wtedy jedynie dwa lata więcej niż ja obecnie. Na jej logikę mogłam już szukać potencjalnego ojca swoich dzieci, ale nie miałam prawa zadecydować pomiędzy dwoma rozwiązaniami. Moje knykcie robiły się już białe od trzymania barierki, ale starałam się jej nie puszczać. Gdybym to zrobiła, pewnie od razu straciłabym kontrolę i na oślep zaczęłabym ze złości we wszystko uderzać. Mama pożegnałaby się wtedy z kilkoma drogocennymi obrazami zdobiącymi ściany. 
– Nie mogli dać jej więcej czasu? – spytał tata, przez co wróciłam do rzeczywistości. Jego smutek łamał mi serce i chociaż to ja byłam poszkodowana, zrobiło mi się żal mężczyzny. – America pewnie będzie chciała się ze wszystkimi pożegnać.
 – I tak byli wspaniałomyślni, bo dali jej ten jutrzejszy dzień – westchnęła mama. – Pragną, żeby przyjechała jak najszybciej.
– Dlaczego? 
Kobieta nie odpowiedziała. Może to i lepiej, bo miałam jej już dosyć. Jej i wszystkich zasad, jakie kiedykolwiek wymyślono! Wstałam i wściekła pobiegłam do swojego pokoju.



Komentarze

Popularne posty