[PATRONAT] Rozdział pierwszy część I Cherie Dale "Przebudzenie. Córka Wiatru"




ROZDZIAŁ 1 



 Siedzieliśmy akurat w kuchni, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Tata czytał gazetę, popijając powoli parującą herbatę, mama kroiła ogórki na sałatkę, a ja szukałam po szafkach sypanej kawy zbożowej, jednocześnie wymachując pustym białym kubkiem zawieszonym na palcu. Był niedzielny poranek. Mama spojrzała znacząco na mnie i tatę, po czym odłożyła nóż i wytarła ręce w ścierkę. Ponieważ nikt nie wykazał inicjatywy, sama poszła otworzyć.
 – Pewnie poczta – powiedział tata, spokojnie przekręcając stronę gazety. Coś mu jednak widocznie nie pasowało, gdyż zamiast czytać dalej, ściągnął brwi. Poskutkowało to pojawieniem się na jego czole charakterystycznej, wyraźnej marsy. Mężczyzna podwinął rękaw koszuli i w zamyśleniu zerknął na zegarek na prawym nadgarstku. 
– Hmm... W weekend? Nie słuchając jego rozważań, zaczęłam przeszukiwać jedną z bardziej obiecujących półek. Szklanki stukały, gdy próbowałam w miarę delikatnie je przesuwać, a na wpół opróżnione torebki z przyprawami szeleściły pod naporem moich długich, niecierpliwych palców. W końcu udało mi się znaleźć to, czego wypatrywałam z tak wielkim utęsknieniem. Z satysfakcją wyciągnęłam puszkę kawy zbożowej, którą ktoś, pewnie mama, wcisnął na sam koniec szafki. Zignorowałam kolejny przejaw tendencji kobiety do ciągłego przestawiania rzeczy i zadowolona, przesypałam trochę czarnego proszku do kubka, który zalałam następnie wrzącą wodą. Dmuchając na napój, usiadłam do stołu. 
– Może przyszła jakaś magiczna paczka – zamyśliłam się. Kubek szybko się nagrzał, a co się z tym wiązało, zaczął parzyć mnie w palce, więc odłożyłam go na blat.
 – Zamawiałeś coś? -Tata pokręcił głową. – Może mama. – Upił łyk swojej herbaty.
 Zrobił ją jakiś czas temu, ale i tak smuga pary unosiła się nad kubkiem, okalając twarz mężczyzny niczym żywe, wijące się macki. 
– Coś mi chyba wspominała o nowej księdze. Usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi, więc powiedliśmy wzrokiem w kierunku wyjścia z kuchni. Mama wróciła po chwili do pomieszczenia, wymachując niedużą kopertą. Wychodziło więc na to, że tata miał rację, twierdząc, iż przyszła poczta. Najwyraźniej jakiś listonosz posiadał albo zbyt dużo wolnego czasu, albo wyjątkowo wrednego szefa, skoro kazano mu pracować w niedzielę. Przekrzywiłam głowę, oglądając nowy dobytek mamy. Zauważyłam, że koperta została już przez nią otwarta.
 – Co to? – zapytałam ciekawa, wychylając się nad stołem. 
– List... do ciebie. – Mama nie wyglądała na zadowoloną. 
Oznaczało to, że prawdopodobnie już wiedziała, co znajdowało się w kopercie. Tym bardziej potwierdzał to fakt, że kobieta ostentacyjnie stanęła nad krzesłem i spojrzała na mnie z góry. – Chcesz nam o czymś powiedzieć?
 Uniosłam głowę, marszcząc nos. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego nagle cała uwaga skupiła się na mojej osobie. Nie dostawałam listów, kobieta dobrze o tym wiedziała. Jedyną pocztą, jaka docierała do domu, a sygnowano ją moim imieniem, były pocztówki z wakacji znajomych lub listy od babci, która, choć znała zasady funkcjonowania telefonów, wolała bardziej staroświeckie metody komunikacji. Jak na nowoczesną staruszkę, dosyć nietypowo podchodziła do elektroniki. Od dawna przestało mnie dziwić, że zamiast zwyczajowych SMS-ów przysyłała mi własnoręcznie napisane dokumenty lub magicznych posłańców. A miała przecież telefon! Niemniej jednak list trzymany przez mamę nie wyglądał ani na pocztówkę, ani tym bardziej na wiadomość od babci. To skłoniło mnie do intensywniejszego myślenia. Czy miałam coś do powiedzenia? 
– Raczej nie – odparłam głośno, choć nie brzmiało to tak pewnie, jak na początku zamierzałam. Może rzeczywiście był jakiś szczegół, o którym zapomniałam. 
– Na pewno? – dociekała. 
– Tak. 
– Na sto procent?
 Tata odłożył ostentacyjnie gazetę. 
– Co jest w tym liście, Mirian? – chciał wiedzieć. 
Mama westchnęła. Piorunując mnie wzrokiem, wyciągnęła z koperty dwie podłużne, ozdobne, śnieżnobiałe kartki złożone na trzy części. Rozłożyła jedną z nich i chrząknęła.
 – Państwo Dusney... – Przewertowała wzrokiem list. Było to zbędne skoro i tak znała jego treść. 
– Pragniemy uroczyście zawiadomić, że aplikacja Waszej pierworodnej córki, Americi Leonorre Dusney, o przyjęcie do szkoły imienia Ursula Cennerowe’a zostało pozytywnie rozpatrzone. Jak każda z placówek podlegających oficjalnej kurateli Rady, jest to elitarna siedziba, gdzie biegli wykładowcy pomagająca  niewykształconym, niedoświadczonym Nersai i Careai osiągnąć poziom podstawowy, lub, gdy wpłynie taka prośba, rozszerzony w nauce nadnaturalnych umiejętności - w przypadku panienki Dusney, magii. Dwie na trzy osoby stają się po naszych końcowych egzaminach Magami II lub III stopnia, a najwybitniejszy uczeń w szkole uzyskuje tytuł Maga IV stopnia i specjalne stypendium naukowe. Gwarantujemy bezpłatne, nieobowiązkowe zajęcia ogłady i zachowania, dzięki którym uczniowie, po powrocie do domów, będą znać wszystkie zasady Wielkich Czarodziei. Ponadto, w ofercie naszej uczelni znajduje się szereg zajęć, zarówno obowiązkowych, jak i dodatkowych, więc nasi podopieczni mogą bez problemów kształcić się w dowolnej dziedzinie magicznej... 
Mama z każdym słowem zwalniała czytanie. Spoglądała na mnie znad tak obszernego, jak oficjalnego listu, patrzyła na litery, a następnie znowu wracała do mnie. Choć już miała szansę przejrzeć wiadomość zawartą w liście, i tak na jej twarzy szok mieszał się z niedowierzaniem, co nie zdarzało się często, żeby nie powiedzieć, nigdy. Mogłam zarzucić jej praktycznie wszystko... Złość? Jasne, niejednokrotnie. Rozdrażnienie? Naturalnie. Wahania nastrojów? Oczywiście, była przecież kobietą. My wręcz rodziłyśmy się z wypisanym na czole tekstem „Uwaga! Z tą tutaj nie będziesz mieć łatwego życia”. Jeśli jednak chodziło o skołowanie, słowo daję, nie potrafiłam sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek widziała obraz mamy, której brakowało słów. Nie, w żadnym wypadku, a przynajmniej nie w tym życiu!
– Placówka zapewnia bezpieczeństwo, a także godziwe warunki bytowe, które skrupulatnie opisano w załączonym formularzu... – Kończąc list, przeszła niemal do szeptu. Nie wróżyło to nic dobrego. – Liczę, iż się z nim Państwo za poznają i powezmą odpowiednie kroki, by zakwalifikowana kandydatka niezwłocznie dotarła na teren naszej placówki. Z poważaniem i nadzieją na szybką odpowiedź, Dyrektor Iva Magelli. 
Skończyła czytać, po czym, milknąc, opuściła ręce, by mogły bezwładnie zawisnąć w powietrzu. Tata również nie mówił ani słowa, lecz w jego przypadku, w sposobie siedzenia, czy wykrzywiania ust, nie dało się wyczytać większych emocji. Obcy uznałby zapewne, że mężczyzna albo przyjął wszystko z zimną krwią, albo zwyczajnie nie bardzo zrozumiał treści wiadomości i nie chciał się wtrącać. Zdawało się, że spokojnie czekał na dalszy rozwój wypadków, woląc przyjąć postawę neutralnego gracza. Tymczasem prawda wyglądała zgoła inaczej. Carter Dusney, od ponad osiemnastu lat spędzający każdą wolną chwilę w towarzystwie temperamentnej żony, zdążył perfekcyjnie poznać jej charakter i nauczyć się, że w niektórych przypadkach pozory potrafiły zmylić człowieka. Z tego też powodu miał pełne prawo podejrzewać, że wymowne milczenie kobiety było tylko ciszą przed burzą, kataklizmem, który rozrósłby się w siłę, jeśli nie pozwolono by mu się wyszaleć już na początku. Mama posiadała dosyć mocne usposobienie; delikatny wiaterek w zawrotnym tempie zmieniała w wichurę, a w następnej kolejności w armagedon. Tak też było i w tym przypadku. 
– Co zrobiłaś? – zapytała w końcu, unosząc zajętą rękę i machając uwięzionym pomiędzy palcami listem. Tak ją to pochłonęło, że nie zarejestrowała, gdy w pewnym momencie jej dłoń znalazła się niebezpiecznie blisko głowy taty. Mężczyzna zdążył wprawdzie uchylić się przed ciosem, ale wciąż istniała realna szansa, że za drugim razem nie będzie miał wystarczająco dużo szczęścia. Skorzystał więc z nadarzającej się okazji i kiedy tylko kobieta przesunęła rękę w inną stronę, odjechał krzesłem na drugi koniec stołu. Spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była winna temu, że mama nieumyślnie próbowała złamać mu nos. Wydęłam usta i przekręciłam w palcach kubek z kawą. Miał na środku naklejkę z misiem, którą przykleiłam w wieku pięciu lat, i do tej pory nie chciała zejść pomimo drapania nożem, czy licznych kąpieli w zmywarce. Wykrzywiony pyszczek zwierzęcia, z którym obecnie zaczęłam się wyjątkowo identyfikować, wyrażał skołowanie. Nagle postrzępiona naklejka wydała mi się szalenie interesująca. 
– Co zrobiłaś? – powtórzyła mama, kipiąc ze złości. Marszczyła groźnie brwi, jak robiła zawsze, gdy była wściekła, ale próbowała nie wybuchnąć.
 – Nic. – Odstawiłam kubek, mimowolnie się garbiąc. 
Zrobiło mi się gorąco. Tata zawahał się, również czując narastającą w powietrzu gęstą atmosferę. Zamierzał chyba coś powiedzieć, lecz nie zdążył, gdyż kobieta przewidziała jego zamiary. Nim wypowiedział choćby jedno słowo, popatrzyła na niego tak surowym i śmiertelnie poważnym wzrokiem, że odechciało mu się otwierać ust. Mężczyzna doskonale wiedział, że żona nie pochwalała jego wtrącania się w sprawy związane z magią, więc uniósł dłonie w obronnym geście, pokazując, że już nie będzie przeszkadzać. Mruknął coś pod nosem, po czym odwrócił głowę, jakby to miało mu pomóc odciąć się od dyskusji. Mama oparła tymczasem dłonie na biodrach. Chyba nie wierzyła w moją domniemaną niewinność.
– Mów – zwróciła się do mnie.
 – Kiedy ja nic nie zrobiłam!
 – Nie kłam, bo rzucę na ciebie zaklęcie prawdy.
 Prychnęłam, nic sobie nie robiąc z jej gróźb. Pierwsze dziesięć zasad magii dotyczyło zakazu używania czarów bez ważnej przyczyny. Jakby nie patrzeć, prawdopodobnie właśnie dlatego przyszedł też list. 
– Zaklęcie prawdy? Dobre sobie. – Oparłam łokieć na stole i umieściłam brodę na dłoni, ignorując czerwieniejące ze wzburzenia policzki kobiety. Jeszcze trochę, a zlałyby się kolorystycznie z jej włosami, a to stanowiło nie lada wyzwanie skoro każdy pojedynczy kosmyk, wydawał się czerwieńszy od krwi. 
– Skoro tak chcesz to załatwić, proszę bardzo. Mama pogroziła mi palcem. Udając niewzruszoną, wodziłam spojrzeniem za długim, ładnie wypiłowanym paznokciu, który po pewnej chwili zatrzymał się i niespodziewanie opadł wraz z resztą dłoni na stół z głośnym hukiem. Poderwałam się jak oparzona, zaskoczona tak gwałtowną reakcją.
 – Nie pogrywaj sobie ze mną, Americo! To poważna sprawa. 
– Dostała się do szkoły. Wielkie rzeczy – stwierdził tata, wzruszając ramionami. 
Powiedział to szybko, tak, aby nikt nie zdążył mu przerwać. Gdy mama posłała mu kolejne, mordercze spojrzenie, udał niespodziewane i zdecydowanie przesadne jak na mój gust, zainteresowanie kopertą, w której przyszła magiczna wiadomość. Wziął ją ze stołu, a gdy obejrzał ozdobny papier ze wszystkich stron, spojrzał na dane nadawcy. Przekrzywił głowę, widząc mnóstwo dziwnych symboli układających się w majestatyczny herb Rady. Sygnowało się nim wszystkie listy. Dzięki temu odbiorcy wiedzieli, że magiczne, zawarte w nich wiadomości klasyfikowały się jako szczególnie ważne. 
– Nie wysyłałam nawet żadnego zgłoszenia! – zaoponowałam zduszonym głosem, kierując te słowa do obojga rodziców. Tata wciąż studiował kopertę. Mama natomiast złapała się za głowę i zamknęła oczy.
 – Wielkie rzeczy – powiedziała ironicznie, naśladując wcześniejsze słowa męża. Wręcz trzęsła się z emocji. – Szkoła Cennerowe’a to nie jakieś tam liceum, a list to tylko pozornie zaproszenie, Americo. Bliżej mu do subtelnego, ale surowego rozkazu niż beztroskiej wiadomości. Skoro dyrektorka napisała go osobiście, to musiałaś złamać jakiś poważny zakaz. 
Tata odsunął od oczu kopertę. Swoim zwyczajem uniósł brew i krzyżując ramiona, przeniósł na mnie znaczący wzrok. Jęknęłam. Dlaczego musiał użyć swojej typowej miny, którą miał tylko, kiedy coś tyczyło się akurat i bezpośrednio mnie? Zmalałam, pod zmęczonym, wątpiącym wyrazem twarzy znaczącym mniej więcej tyle, co: „co tym razem?”
 – No... – zawahałam się. Niestety domyślałam się, o co mogło chodzić. Widać, nie było mi dane wykręcić się od odpowiedzi. – To w sumie nic takiego. 
Tak naprawdę miałam nieprzyjemną świadomość, że nie było sensu dłużej niczego zatajać. Najwyraźniej złudna nadzieja, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, zniknęła wraz z nadejściem niepozornego, białego świstka jakbym był felerny list ze szkoły Ursula Cennerowe’a. Ktoś dowiedział się o moim wybryku i najwyraźniej nie spodobała mu się wykazana przeze mnie niesubordynacja. Jak na złość nie zamierzał trzymać tego dla siebie, tylko od razu postanowił podzielić się nowym odkryciem z resztą świata, tym samym niwecząc mój plan zatrzymania sekretu w ukryciu i pójścia z nim do grobu. I jak ja niby miałam normalnie dorastać, kiedy bez przerwy stał nade mną kogoś, kto kontrolował, a także poddawał analizie każdy mój ruch? Bądź co bądź Rada wiedziała, co zrobiłam, dłuższe trwanie przy wersji, że o niczym nie wiedziałam, nic by mi nie dało. Rodzice i tak w końcu odkryliby prawdę, jeśli nie wyciągnęliby jej ode mnie to od kogoś innego. Kłamstwa się wydały.
 – Mów. – Mama przyłożyła dłoń do twarzy. Chyba nie była już do końca pewna, czego chciała; usłyszeć wyjaśnienia, czy dać sobie ze wszystkim święty spokój i udawać, że spędzała kolejną przyjemną niedzielę, bez zmartwień, a także widma pracy, do której musiała wracać nazajutrz. Jako dobry rodzic musiała jednak interesować się życiem córki, więc machnęła zachęcająco ręką i zamknęła oczy, przygotowana na najgorsze. Nabrałam powietrza do płuc. – Ch… Chriss urządzał imprezę, na którą strasznie chciałam iść – zaczęłam, miętoląc krawędź bluzki. – Wiedziałam, że wy byście się na nią nie zgodzili, więc... zorganizowałam wszystko tak, żeby być w tym czasie u babci. 
Rodzice nadal nie rozumieli, więc sugestywnie się we mnie wpatrywali, bym kontynuowała. Westchnęłam. Dlaczego zawsze jak chodziło o takie sprawy, trzeba było mówić wszystko z najdrobniejszymi szczegółami? To tylko prowadziło do jeszcze większych problemów. 
– Zapytałam babcię, czy mogę iść, ale ona też nie chciała mnie puścić, więc... tak jakby... rzuciłam na nią zaklęcie amnezji, żeby na trochę... na dosłownie kilka godzin, zapomniała, że w ogóle ma wnuczkę. – Zgarbiłam się. W mojej głowie wyjaśnienia brzmiały o wiele lepiej, niż gdy mówiłam je na głos. – Poszłam na imprezę, wszyscy byli szczęśliwi, nikt się nie dowiedział, że kiedykolwiek wychodziłam. I to… w sumie tyle. 
Mama opadła zrezygnowana na krzesło, aby wbić wzrok w sufit. Nagle wyglądała, jakby przybyło jej co najmniej dwadzieścia lat.
 – Nic więcej – zapewniłam, a że tym razem mówiłam prawdę, byłam gotowa nawet przyklęknąć i złożyć przed nią oficjalną przysięgę. – Słowo. 
– Zaklęcie amnezji – odparła cicho załamana kobieta, masując się po skroniach. Momentalnie zmienił jej się wyraz twarzy. Przez kilka sekund wyglądała na zaskoczoną. Jakby nie wiedziała, co powiedzieć, ani jak zareagować. Tak było jednak tylko przez chwilę. Później najwyraźniej przypomniała sobie, że powinna odczuwać złość, bo znów zmarszczyła brwi. – Nie można go używać ot tak! W ogóle nie można posługiwać się magią ot tak! To pierwsza zasada.
 – I kto to jest ten Chriss? – wtrącił się tata. 
Mama wytrzeszczyła na niego oczy, nie dowierzając, że z całej naszej rozmowy akurat „to” zwróciło jego największą uwagę. Nagle zadzwonił telefon. Nowy, donośny dźwięk, który rozbrzmiał w całym domu okazał się tak niespodziewany i nierzeczywisty, że wszyscy aż podskoczyliśmy. Mama, która opanowała się najszybciej, przygryzła wargę, a następnie machinalnym gestem poprawiła misternie ułożony kok. Zawsze zastanawiałam się, jak to robiła, że jej fryzury nigdy się nie psuły. Miała krwistoczerwone naturalne włosy. U magów już tak było, że rosły im włosy najróżniejszych kolorów i odcieni. Czasami zdarzały się też mieszane oczy, ale odsetek osób z magiczną heterochromią zdawał się niewielki. Wszystko zależało właściwie od genów rodziców.




Komentarze

Popularne posty