[PATRONAT] Rozdział Pierwszy "Walcząc z cieniami" Aly Martinez
Flint
PAMIĘTAŁEM
WSZYSTKO.
Usłyszałem wystrzał broni.
Poczułem pocisk.
Zobaczyłem, jak ona upada.
W mniej niż sekundę moje dotychczasowe życie się skończyło.
Lecz, bez wątpienia, znowu zrobiłbym to samo.
Dla niej.
– Flint! – krzyknęła Eliza, leżąc pode mną.
Ale nie w sposób, o jakim przez lata marzyłem przynajmniej milion razy.
Jej głos nie załamał się w uniesieniu. Nie wzywała mojego imienia, stając się
tylko moją, nie wyznała mi miłości ani nie obiecywała pozostać przy mnie na
zawsze. Zamiast tego w uszach słyszałem głośne dzwonienie, a z jej
ciemnoniebieskich oczu wypłynęło tsunami łez.
Moje serce już i tak biło mocno, lecz zabiło jeszcze szybciej, gdy
ujrzałem wstrząsający ból widoczny na jej twarzy. Wiedziałem, że zostałem
trafiony, jednak nie to mnie przeraziło.
– Nic ci nie jest? – zapytałem szybko.
– Nie – wydusiła z siebie. Chociaż nienawidziłem patrzeć, jak płacze,
ciężar całego świata zniknął wraz z tym jednym słowem.
– Na pewno? – Przyglądałem się jej, ale ona skupiła się na czymś
kompletnie innym.
Uniosła dłoń spoczywającą dotychczas na moich plecach. Z jej palców
spłynęła krew.
– O Boże! – krzyknęła, gramoląc się spode mnie.
– Wszystko w porządku. – Chciałem ją uspokoić, jednak gdy próbowałem podnieść
się z podłogi, wiedziałem, że moje słowa nie pomogą. Wcale nie było w porządku.
– Ja… – zacząłem mówić, lecz nagle zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Zalała
mnie fala bólu, przez co upadłem twarzą na podłogę, w miejscu, gdzie przed
chwilą leżała Eliza.
Rozpaczliwie starałem się nie zemdleć, jednak szybko przegrywałem tę
walkę.
– Flint. Zostań ze mną. Trzymaj się, proszę – mówiła spokojnie, klęcząc
przy mnie. Ale gdy tylko usiadła, ujawniły się jej prawdziwe emocje. – Pomocy!
– krzyknęła rozpaczliwie. – Proszę, niech mu ktoś pomoże!
Traciłem przytomność i mogłem się skupić, ale nawet pomimo tego chaosu –
Elizy błagającej o pomoc oraz ochroniarzy wbiegających do pokoju – jakimś cudem
wyłapałem głos spikera telewizyjnego, ryczącego w tle.
– Naprawdę spodziewałem się dzisiaj więcej po Tillu Page’u – oznajmił.
Właśnie wtedy przypomniałem sobie o bólu o wiele gorszym od tego, który
mógł mi zadać jakikolwiek pocisk.
Till.
Jej mąż.
Ojciec nienarodzonego dziecka.
Mój brat.
Zasługiwał na nią, ale, cholera, ja także.
Wpatrywałem się w jej oczy, a jej wrzaski spowiła cisza.
Obudziłem się,
czując przenikliwy ból w plecach. Panika od razu zalała moje myśli.
– Eliza! – krzyknąłem najgłośniej, jak mogłem, jednak udało mi się tylko
zabulgotać.
– Tu jestem. – Pojawiła się u mojego boku. – O Boże, Flint. Nie rób już
tak. Nie możesz zasypiać. – Zaczęła gładzić mnie po głowie.
– Eliza – powtórzyłem, kiedy po raz kolejny nie byłem w stanie sklecić
spójnej myśli. Byłem przerażony, tyle wiedziałem na pewno. Lecz mój umysł
walczył, starając się nadążyć i próbując odpowiedzieć „dlaczego”. – Nic… nic ci
nie jest?
– Nie. Nic mi się nie stało – zapewniła mnie, pochylając się i całując
mnie w skroń – gest, dla którego bym zabił, żeby tylko móc go odwzajemnić.
Zamiast tego wyciągnąłem rękę w bok, szukając po omacku jej dłoni.
– Zostań ze mną.
Mocno chwytając moją dłoń, obiecała:
– Nie opuszczę cię, Flint. Przysięgam.
Gdyby tylko miała na myśli to, co bym chciał. Jednakże w tamtym momencie,
leżąc twarzą w dół, wykrwawiając się na dywanie w ekskluzywnym hotelu w Vegas,
z pociskiem tkwiącym w plecach, zadowoliłem się tym.
Tyle nie wystarczyło.
Ale tak musiało być.
Nie jest moja.
Nigdy nie była.
Ochoczo oddałem się ciemności, gdy szeptała w moje ucho kojące słowa.
Powoli wróciła
mi świadomość. Nie mogłem do końca pojąć, gdzie byłem, ani dlaczego miałem
wrażenie, jakbym połknął rozżarzone węgle. Pomimo swojego zamroczenia czułem
ból w plecach. Jednak dopiero kiedy próbowałem coś powiedzieć, zdałem sobie
sprawę z tego, jak głęboko w czarnej dupie się znalazłem.
– Ełliz. – Co, do cholery? –
Elyz.
– Och, dzięki Bogu! – krzyknęła Eliza, nagle zjawiając się u mojego boku.
Westchnąwszy z ulgą, próbowałem unieść powieki, potrzebując jedynie
ujrzeć jej ciemnoniebieskie oczy. Nie były magiczne, ale i tak mogły mnie
uzdrowić jednym spojrzeniem. Cholera, sama świadomość obecności Elizy działała
cuda.
Próbowałem walczyć, lecz nie mogłem przekonać swoich powiek, że światło
nie było źródłem całego zła na tym świecie.
– Ćśś. Wszystko w porządku. Po prostu odpręż się – wyszeptała, widząc
moje starania. – Boli cię? Potrzebujesz więcej leków przeciwbólowych?
– Ne. Tylko cebe – powiedziałem, jakbym był pijany.
– Co z nim? Dlaczego nie umie mówić? – wychlipał Quarry.
Nigdy nie zapomnę dźwięku jego głosu w tamtym momencie. Trząsł się niczym
głos przerażonego dziecka, którym nigdy nie był. Może i miał dopiero trzynaście
lat, ale od dawna nie był już małym chłopcem. Tak jak ja i Till musiał zbyt szybko
dorosnąć. Jego załamujący się głos rozjaśnił mój zamroczony umysł.
– Nicz my ne jez, Q – wybełkotałem i zaśmiałem się, chociaż ta sytuacja
nie była zabawna.
Leżałem twarzą w dół, na łóżku szpitalnym, naszpikowany lekami,
wzdychając za ciężarną żoną swojego brata. Ta sytuacja była bardzo popieprzona.
Z drugiej strony, może śmianie się było odpowiednią reakcją. Mój brat,
Till, był prawdopodobnie najlepszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałem. Jest
tylko sześć lat starszy ode mnie, ale od zawsze traktowałem go jak ojca. Moja
matka była niezłym ziółkiem, jednak mojego ojca nie można było przypisać do
jakiejkolwiek kategorii. Właśnie przez Claya Page’a leżałem w tym łóżku i
próbowałem odzyskać siły po oberwaniu w plecy. Właśnie przez niego Till niemal
stracił żonę oraz nienarodzoną córkę. Właśnie przez niego Quarry niemal został
porwany.
Pozostali mi tylko bracia i Eliza.
Gdybym tylko mógł być choć w połowie tak dobrym mężczyzną jak Till,
byłbym lepszy od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent facetów chodzących po
tej planecie. Boże, chciałem być tak samo bezinteresowny jak on. Lecz było mi
do tego daleko. Zamiast tego przez lata stałem się coraz bardziej zazdrosny o
jego życie i miłość, jaką darzyła go Eliza. Pewnie, mieli swoje problemy, ale
zawsze wspólnymi siłami przeganiali burzę, niezmiennie będąc sobie oddani.
Zaledwie rok temu mój starszy brat nagle stracił słuch – coś, co z łatwością
mogłoby sprawić, że kobieta zakasałaby kieckę i uciekła. Jednak Eliza tego nie
zrobiła. Podarowała mu bezwarunkową miłość, a mnie bardzo bolało patrzenie, jak
daje ją jemu.
Im starszy byłem, tym częściej zauważałem zżerające mnie poczucie winy
oraz złość. Poczucie winy, ponieważ nie ma na świecie dwojga ludzi, którzy tak
bardzo zasługiwaliby na siebie. A złość, ponieważ, pomimo świadomości tego,
chciałem pozbyć się swojego brata. Chciałem mieć Elizę Reynolds Page na każdy
możliwy sposób, choć w szczególności zależało mi na tym, by nigdy mnie nie
opuściła i już na zawsze kochała.
Potrzebowałem komfortu psychicznego oraz poczucia bezpieczeństwa, jakie
tylko ona mogła mi zaoferować.
– Elyza? – zawołałem, znowu walcząc ze swoimi powiekami i tym razem
wychodząc z tej walki zwycięsko. Powitał mnie widok Tilla trzymającego ją
mocno; owinął ręce wokół jej brzucha.
– Hej, koleżko – zagruchał. Ulga zalała jego twarz.
Ale nie na niego chciałem patrzeć. Eliza stała obok, otulona jego
ramionami, a łzy płynęły po jej policzkach.
Moje usta drgnęły i, co nieprawdopodobne, uśmiechnąłem się.
Zawsze płacze.
– Nić czi ne jez? – wymamrotałem.
– Tak. Dzięki tobie. – Zrobiła krok w przód, splatając nasze dłonie.
Zaśmiałem się i naszymi połączonymi knykciami potarłem jej brzuch. – Jak szie
ma dziedzko?
– Co on powiedział? – zapytał Till.
Eliza rozłączyła nasze dłonie, żeby mu przetłumaczyć i zaraz potem
złączyła je znowu.
Próbowałem przekręcić się na plecy, chcąc móc używać dłoni, aby z nim
rozmawiać, jednak powstrzymały mnie nagłe krzyki.
– Nie! – krzyknęli, kiedy próbowałem podnieść się z łóżka.
– Nie możesz się ruszać. Znaczy, ee, nie powinieneś się ruszać. – Kucnęła
przede mną.
Podniosłem dłoń, po czym otarłem jej łzy. Miała czerwone, zapuchnięte
oczy, ale kiedy odgarniała moje krótkie włosy z czoła, nigdy nie wyglądała
piękniej. Palcami przesuwała po mojej skórze, uśmierzając ból.
– Dam ci trochę więcej środków przeciwbólowych. – Chwyciwszy czerwony
guzik leżący w rogu mojego łóżka, wcisnęła go kilka razy.
W ciągu kilku sekund moje całe ciało jeszcze bardziej się rozluźniło.
Nadal przede mną kucała, a jej oczy zaczęły schnąć, kiedy szeptała kojące
słowa, które nie do końca rozumiałem, ponieważ zagłuszały je niezliczone
pikające monitory. Lecz jej słowa się nie liczyły.
Była ze mną.
Dla mnie.
Obraz mi się rozmazał, a czas stanął w miejscu, gdy wpatrywałem się w jej
oczy i bełkotałem zakazane słowa.
Ukrywałem je przez lata. Ale choćbym nie wiem jak się starał, żadna ilość
czasu nie sprawiła, by stały się one dobre.
– Kocham czie, Elyzo. Zajebiiiiiiiszczie. Barco.
Chociaż byłem kompletnie otumaniony lekami, wiedziałem, że moje wyznanie
wyrządzi więcej krzywdy niż dobrego, jednak to nie powstrzymało wydobywających
się ze mnie słów ani bólu.
Może jeśli powiem jej, co do niej czuję, uda mi się dać sobie z nią
spokój. Przenieść się do dnia, kiedy nie byłem dręczony nieosiągalnym. To był
świetny pomysł, ale realizacja planów to zupełnie inna historia.
Odpowiedziała:
– Ja ciebie też. – Z pewnością mnie nie zrozumiała.
A w tamtej chwili musiała mnie
zrozumieć. To nie był wybór.
Ani jej.
Ani mój.
– Nie. Koooooocham czie.
– Ćśś – wyszeptała, kładąc dłoń na moim policzku. – Ja ciebie też kocham,
Flint. Wszyscy cię kochamy. Po prostu idź spać.
Wszyscy cię kochamy.
To miało się zmienić, gdy skończę swoje wyznanie. Byłem na tyle świadomy,
żeby zdawać sobie z tego sprawę.
– Nie. Suchaj. Kocham… cziebie.
Tak jak Till. Tak… sze chcze sz tobom uprawiacz szeksz. Napławde. Dobły.
Szeksz. – Zaśmiałem się.
– O kurwa – jęknął Quarry.
– I poszlubicz cibie i… – Przerwałem, by zwilżyć suche usta, po czym
wyplułem z siebie słowa, które miały być ostatecznym ciosem zadanym mojemu głuchemu
bratu. – To powynno bycz moje dzieczko, ne jego.
– O kurwa – powtórzył Quarry.
– Uch… ee… – Eliza zaczęła się jąkać, spoglądając na Tilla stojącego
tylko kilkadziesiąt centymetrów dalej.
– Co? Co on powiedział? – zapytał brat, zbliżając się.
– Powedziaem, sze kocham twojo szone! – krzyknąłem z niewiadomego powodu.
No, może niewiadomego dla nich; ja całkowicie rozumiałem swoje
frustracje.
Till musiał mieć powód, żeby
mnie znienawidzić. Dał mi tyle dobrego w życiu i zapewniał wszystko, co tylko
mógł, nawet jeśli oznaczało to rezygnowanie z czegoś dla siebie. Byłem mu winny
prawdę na temat swoich uczuć do jego żony. Chociaż w ten sposób ujawniałem,
jaką kupą gówna tak naprawdę jestem.
Uniosłem wolną rękę, po czym zacząłem pokazywać litery, ale Quarry wszedł
pomiędzy mnie a Elizę i przycisnął moją dłoń do łóżka.
– Ta. Koniec z tym. Idź spać, dupku.
– On muszi wiedziecz. Powiecz mu.
Q uniósł dłonie i zaczął mówić do Tilla w języku migowym, nie poruszając
ustami.
– Powiedział, że nas wszystkich
kocha, a potem zaczął robić się sentymentalny i nazwał Elizę mamusią. Po prostu
staram się go powstrzymać od ośmieszenia siebie. To wszystko.
– Gófno prafda – warknąłem, kiedy skończył.
– My ciebie też kochamy. Odpocznij trochę – powiedział Till, krzyżując
ręce na klatce piersiowej, nie kupując wyjaśnienia Quarry’ego.
– Ne! Powiedziaem, sze kocham jom.
Elyze. – Zacząłem wskazywać na nią placem, ale młody ponownie uderzył mnie w
dłoń, która opadła.
Odwracając się plecami do Tilla, pochylił się nade mną.
– Zamknij cholerną jadaczkę. Próbuję ci pomóc.
– Kocham jom – powtórzyłem po raz enty.
Eliza, przecisnąwszy się obok Q, znów zjawiła się obok mnie.
– Nie kochasz mnie. Po prostu jesteś teraz naszpikowany lekami, Flint.
– Gófno prafda – oznajmiłem stanowczo.
To nie przez leki czułem to, co czułem. I nie mogły też tego naprawić.
Gdyby istniało lekarstwo na pieczenie w mojej klatce piersiowej, jakie
odczuwałem za każdym razem, kiedy widziałem ją z Tillem, już dawno temu bym się
od niego uzależnił.
– To ne stao sie teraz, Elyzo. Myśle o tobie, kiedy… – Zacząłem dzielić
się swoimi żenującymi sekretami, gdy Quarry zakrył mi usta dłonią.
– Powiedziałem, żebyś się, kurwa, zamknął! – wysyczał.
– Ne przeklynaj – wymamrotałem.
Spojrzał na Elizę.
– Mogłabyś znów przycisnąć ten guzik? Może odleci.
– Co się, do cholery, dzieje? – zapytał gniewnie Till, tracąc panowanie
nad sobą, ponieważ nic z tego nie rozumiał.
– Nic. Po prostu zachowuje się jak
cipa. Jako jego młodszy brat staram się bronić jego męskości… czy coś –
powiedział Quarry w języku migowym, po czym uśmiechnął się sztywno do Tilla.
– Nie, ja… – Zacząłem, a jego dłoń po raz kolejny wylądowała na moich
ustach.
Quarry spojrzał na Elizę ze zniecierpliwieniem.
– Minie jeszcze kilka minut, zanim pompa do podawania leków przeciwbólowych
znowu zacznie działać – oznajmiła wycieńczona moim wyznaniem.
I właśnie ta jej reakcja bolała mnie bardziej niż to, co działo się z
moimi plecami.
– No to potrzymam w tym miejscu rękę, dopóki ten czas nie minie –
wysyczał Quarry w stronę Elizy.
– Ee, pójdę po wodę – powiedziała z zażenowaniem.
– Elyza, chekaj! – Próbowałem krzyczeć, ale Quarry nie kłamał co do tego,
że nie zamierza zdejmować swojej dłoni z moich ust. – Weś te reke.
Spoglądając znowu na Tilla, podniósł jeden palec, co miało oznaczać, by dał
mu sekundę. Potem znów odwrócił się do mnie.
– Zamknij się. Zamknij się. Zamknij. Się. Kochasz ją, dobra. A teraz się
zamknij.
– On muszi sie dowiedziecz – powiedziałem.
– Idź spać, Flint. Sam przekażę mu twoje słowa, jeśli po przebudzeniu
nadal będziesz chciał popełnić ten błąd. – Wbił we mnie wzrok.
Byłem zmęczony. Sen nie brzmiał
jak tortury. Od kiedy miałem dwanaście lat, ukrywałem swoje uczucia do Elizy.
Co zmieni jedna noc?
– Zabiore mu jom – oznajmiłem, a powieki zaczęły mi opadać.
Quarry wybuchnął śmiechem.
– W takim razie, kiedy się obudzisz, przekażę mu twoje ostrzeżenie. O,
popatrz! Czas się skończył. – Chwycił czerwony guzik i nacisnął go.
Jęknąłem, kiedy leki wypełniły moje żyły, cudownie je rozgrzewając.
– Dzięki Bogu – wydyszał, kiedy odpływałem.
Gdy kilka godzin później się obudziłem, moje zdeterminowanie, żeby wyznać
prawdę Tillowi kompletnie zniknęło.
Niestety tak samo jak pragnienie, by Eliza poznała moje uczucia.
Lecz prawda wyszła już na jaw.
Gdy zacząłem czuć zażenowanie, próbowałem przekonać samego siebie, że
powinna wiedzieć, co czuję.
Ale tak nie było.
Było w cholerę gorzej.
Komentarze
Prześlij komentarz