[PATRONAT] Recenzja Penelope Douglas „Punk 57”


Zamknij oczy. Nie ma tutaj nic, co można zobaczyć.
Była dla niego wszystkim. Myślał nawet, że się w niej zakochał. Dziewczyna z listów, jego Ryen. Obiecali sobie, że nigdy się nie spotkają i nie będą siebie szukać w mediach społecznościowych. Żadnych zdjęć, żadnych spotkań. Tylko listy i oni.
Jednak Misha spotkał ją zupełnie przypadkiem, na imprezie zorganizowanej po to, żeby zebrać fundusze na trasę jego nowo powstałej kapeli. Była tam jego Ryen. I Misha zrozumiał, że dziewczyna z listów go okłamała. Nie była wcale taka, jak to sobie wyobrażał. Była… gorąca. Postanowił, że nie zdradzi jej, kim jest. Jeszcze nie teraz.
I wydarzyła się tragedia. Tragedia, do której być może by nie doszło… gdyby tamtego wieczoru Ryen nie zawróciła mu w głowie. Teraz Misha już nie chce jej znać. Jedyne, czego chce, to ją znienawidzić i zapomnieć, że kiedyś była jego.
Ryen nie wie, czemu Misha nie odpisuje. Za to do jej poukładanego życia wkracza chłopak, który wyraźnie ma zamiar je zniszczyć. Tylko czemu Ryen nie potrafi przestać o nim myśleć?






Wydawnictwo: Niezwykłe
Rok wydania:  2019
Format: Książka
Liczba stron: 392



Z twórczością Penelope Douglas spotkałam się po raz pierwszy podczas recenzowania książki „Birthday girl”, już wtedy zrozumiałam, że nie boi się poruszać trudnych tematów, wplątywać w nie pozornie normalne relacje międzyludzkie. W pewnym stopniu są mroczne, tajemnicze i niezwykle pociągające, dlatego, kiedy nadarzyła się możliwość objęcia patronatem „Punk 57” po przeczytaniu treści opisującej fabułę, wiedziałam, że muszę to zrobić, inaczej miałabym do siebie gdzieś tam żal, że się nie postarałam pokazać Wam, że warto zapoznać się z twórczością Douglas.



„Punk 57” przyciąga wzrok za sprawą okładki, na której nie widnieje przystojniak, ani ślicznotka, nie ma też umięśnionej klaty i tatuaży, jest napis, są kolory i przesłanie, które zrozumiecie czytając tą książkę. Mimo oczywistych przesłanek graficznych jest też mrok, który czai się na dnie duszy młodych bohaterów. Zastanówcie się, czy czasem w czasach młodzieńczych nie pisywaliście listów do przyjaciela, który znał was na wylot? Dzisiejsze czasy nie są zbyt łaskawe listów, zostały wyparte przez maile, smsy, ale mimo wszystko, kiedy się o nich myśli, czuje się sentyment, nostalgię i cudownie jest potrzymać w dłoniach skrawek papieru zdominowany przez myśli i uczucia drugiego człowieka. Najpiękniejsze jest w nich to, że są skierowane tylko do adresata, są bardziej intymniejsza formą od ich wersji unowocześnionej, elektronicznej. Dlaczego do tego nawiązuję? Bohaterowie „Punk 57” zaczynają swoją znajomość od listów, na które czekają z zapartym tchem, ich relacja jest wyjątkowa i silna, czy jednak taka pozostanie? Nie. Autorka przygotowała dla nas rollercoaster emocji, czy jesteście na niego gotowi?


„Nigdy się nie zmieniaj. Świat jest ogromny, ale kiedy opuścimy te nasze małe miasteczka, odnajdziemy swoje miejsce i ludzi takich jak my. Nie rozpoznają nas, jeśli nie będziemy sobą”.




Na pierwszy rzut oka historia może nie wyglądać zachęcająco, ona cheerleaderka, a on zły chłopiec, do którego kobiety lubią ukradkiem wzdychać, jednak jest to krzywdzące pierwsze wrażenie. Wraz z zagłębianiem się w lekturę okazuje się, że drzemie w niej znacznie więcej niż można by przypuszczać.
Główni bohaterowie książki poznali się w czasach podstawówki, kiedy zostali dla siebie wytypowani na przyjaciół korespondencyjnych. Przez siedem lat utrzymywali znajomość wysyłając sobie listy, wesołe, ale także i smutne, kiedy potrzebowali wsparcia zawsze mogli na siebie liczyć. Nigdy się nie spotkali, chociaż dzieliła ich niewielka odległość, takie ustalili sobie zasady, chociaż prawdę mówiąc każde z nich w pewnym momencie chciało je złamać. Stali się dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, z niecierpliwością wypatrywali listu, ponieważ znaczył on dla nich więcej niż przypuszczali.

Wszystko, by Ciebie nie potrzebować, wszystko, by się w Tobie nie zakochać, wszystko, by spojrzeć na dziewczynę, która nie jest Tobą, Kochanie, oprócz Ciebie nie ma niczego”.





Ryen Trevarrow jest główną bohaterką książki, a jednocześnie dziewczyną, która nie zbudza naszego szacunku, sama siebie kreuję na wyjątkowo płytką niczym brodzik istotę, chociaż ma światu do zaoferowania znacznie więcej. Najważniejszy dla niej jest status bycia tą popularną dziewczyną w liceum, tą którą każdy chce być, przyjaźnić się i nie podpaść. Sama do siebie czuje wstręt postępując podle względem innych osób, jednak nie wyobraża sobie spaść z tego piedestału. Za wszelką cenę zamierza utrzymać się w grupie popularnych uczniów, chociaż prawdę powiedziawszy względem siebie nie są szczególnie sympatyczni i mili. Dziewczyna bardzo ryzykuje, cierpi bowiem na astmę o czym nie opowiada popularnej paczce, niejednokrotnie czeka na to, aż szatnia opustoszeje, aby mogła wyjąć inhalator i go użyć przynosząc sobie ulgę. Męczy się w ten sposób, jednocześnie ukrywając słabość, nie zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo szkodzi własnemu zdrowiu.




Może się zdziwicie, ale to wszystko pozory, Ryen cheerleaderka o niewyparzonej buźce i braku poszanowania do innych. Dziewczyna za wszelką cenę stara się utrzymać na twarzy maskę, aby wtopić się w tłum, unikając tego, aby uwaga zbyt wielu osób skupiła się właśnie na niej. Brakuje jej pewności siebie, lubi to poczucie poszanowania jej osoby, chociaż wie, że tak naprawdę to jedynie iluzja, którą się otacza jak kokonem. Szczerze  nie jest dumna z tego kim się stała, każdego człowieka karmi kłamstwami na swój temat, poza Mishą, który od pewnego czasu przestał odpowiadać na jej listy. Dlaczego?

„Nie mogę sprawić, by została, nie mogę też patrzeć, jak odchodzi. Zatrzymam jej rozpalone serce i zapamiętam je, nim zgaśnie w nim ostatni płomień”.

Misha Lare jest niezwykle silnym  człowiekiem, jego osobowość jest niezłomna, uparcie dąży do celu, jaki sobie obrał. Nie nakłada na siebie maski, nie karmi innych iluzją lepszej wersji siebie. Jest chłopakiem, którego się podziwia, nigdy nie stoi z boku, kiedy komuś dzieje się krzywda, zawsze staje w obronie słabszych, nie dba o to, co kto o nim opowiada. Jest wojownikiem, który potrafi walczyć o swoje,  to on kreuje swój własny świat, nie jest plastyczną powłoką, która się do niego dostosowuje.
Misha trzyma jednak pewien sekret, a mianowicie jest świadomy tego, że zupełnie przypadkiem spotkał swoją korespondencyjną przyjaciółkę na jednej ze zbiórek pieniędzy, na której grał jego zespół. Była dla niego piękna i poruszyła jego serce, nie mógł przestać jej wypatrywać i wyobrażać. Niestety te chwile, które spędził z nią były zwieńczone tragedią, która pociągnęła go na dno. Wtedy też wszystko się skończyło, przestał odpowiadać na listy, które nie przestawały płynąć. Co takiego się wydarzyło? Czy Misha i Ryen mają szansę na wspólną przyszłość? Czy chłopak nauczy dziewczynę, że jest najlepszą wersją samej siebie dokładnie taka, jaka jest?


Masen Laurent zaczyna uczęszczać do liceum, w którym uczy się nasza bohaterka. Ryena zostaje zaskoczona przez gorącego nowego faceta, który daje jej posmakować własnego lekarstwa. Nie boi się jej i sprawia, że ​​ma rację, wzywając ją na wszystkie okropne sposoby. W rzeczywistości Masen wydaje się mieć osobistą misję sprowadzenia „pustaka” do pionu, a także poprowadzenie zemsty za jej wredny charakterek. Rozpoczyna się rywalizacja, w której Ryena stoi na przegranej pozycji, dostaje  to samo, co ofiarowywała innym. Ściany  bezpiecznego kokonu zdają się zbliżać do niej coraz mocniej, ponieważ jest zmuszona dokonać wyboru między osobą, którą się stała, a osobą, którą chce być. Jaki będzie finał tego starcia? Kim jest Masen i dlaczego czuje taką wrogość do dziewczyny? Jak ma sobie poradzić bez wsparcia Mishy? Czy Ryena w końcu dojrzeje do tego i zrozumie, co naprawdę jest w życiu ważne?
„Punk 57” to niesamowita powieść, która w pozornie schematycznym otoczeniu szkoły średniej z piekła rodem potrafi wykrzesać coś znacznie więcej. Penelope Douglas napisała książkę, która dotyka wielu aspektów, które są dla młodych ludzi ważniejsze od samych siebie. Odrzucenie, brak akceptacji przez otoczenie, jak i samego siebie, ślepe podążanie za tłumem, aby tylko nie odstawać, nie zostać wskazanym palcem przez resztę społeczeństwa, spędza sen z powiek niejednej nastolatki. Douglas zwraca uwagę na to, że nie warto jest udawać, życie jest tylko jedno, najgorszym, co można zrobić to oszukiwać samego siebie w obliczu spojrzeń innych.





Narracja w książce jest pisana z perspektywy głównych bohaterów, ich przekomarzania są wisienką na torcie, za którymi wręcz przepadałam. Myślę, że każdy z nas miał w swoim życiu taki  punkt, w którym nie czuliśmy się komfortowo we własnej skórze, gdzie akceptacja otoczenia była dla nas najważniejsza, nawet jeśli oznacza to tłumienie prawdziwej osobowości. Nikt nie rodzi się idealny, nie czuje się  komfortowo z samym sobą, nie zawsze byliśmy w stanie robić to, co słuszne.
Penelope Douglas przypomina nam o naszej przeszłości o swoich bolączkach okresu dojrzewania, szkoły średniej, która na pewno idealna nie była. Dla kogo jest ta powieść? Dla fanów autorki, tych czytelników, którzy lubią spędzić czas z niezbyt wymagającą, miejscami przewidywalną historią, lubią przebywać pośród ciekawych postaci i ukrytego przekazu, dla każdego z nas oznaczającego, coś zupełnie innego.









Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty