[Patronat] drugi rozdział "Hold you close" Corinne Michales Melanie Harlow


Rozdział 2

IAN

Dzisiaj pochowaliśmy dwie puste trumny na pustyni w Las Vegas. Minęły dwa tygodnie i nie odnaleziono żadnych ocalałych. Ciała mojej siostry i szwagra nie zostały zlokalizowane. Lecz według moich rodziców dzieci muszą sobie uświadomić, że pewien rozdział w ich życiu został zamknięty.
Cokolwiek to znaczy.
Czy można zamknąć rozdział nieżyjących rodziców?
– Wujku? – Christopher próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
– Jak się trzymasz, chłopie?
Ja w wieku piętnastu lat nie umiałbym zachowywać się tak dojrzale jak on. Jest prawdziwą ostoją dla swoich sióstr.
Po raz pierwszy widzę, że traci zimną krew.
– Nie wiem, co mam zrobić – przyznaje. – Nie wiem, jak mam wrócić dzisiaj do domu. Już naprawdę nigdy ich nie zobaczę.
Pierwszej nocy wszyscy zostaliśmy w domu London. Nikt nie zmrużył oka, pogrążaliśmy się w morzu rozpaczy. Kiedy przyjechali moi rodzice, zabrali ze sobą dzieci, żeby mogły spać we własnych łóżkach.
– Krok po kroku, Chris. Tylko tyle możemy zrobić. Zawsze będę przy was, wiesz o tym.
Kiwa głową.
– Ciągle czekam, aż tata wejdzie do domu. Ale teraz…
Znam to uczucie. Sabrina pisała do mnie codziennie, posuwając mi lepsze pomysły na spędzanie czasu albo każąc mi przestać zadręczać London imprezami w ogródku. Ciągle sprawdzam telefon w poszukiwaniu jej sarkastycznych, a jednak pełnych miłości SMS-ów. Wiem, że żadnego już nie dostanę, ale nie potrafię porzucić nadziei.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo cię kochali – stwierdzam.
Christopher patrzy na mnie, po policzku spływa mu pojedyncza łza.
– Wiem, dlatego jest mi tak trudno.
– Przetrwasz to – zapewniam go i siebie samego.
Tak bardzo tęsknię za swoją siostrą.
Sabrina była najlepszą osobą, jaką znałem. Gdy Jolene namieszała mi w głowie, to właśnie moja siostra pozbierała mnie do kupy. Nawet David, którego nienawidziłem, bo zrobił jej dziecko, kiedy była w college’u, stał się dla mnie bratem.
Zachował się wobec niej w porządku, zaopiekował się nią, zapewnił dobre życie jej i ich dzieciom. Podziwiałem go i nawet nie wiem, czy kiedyś mu o tym powiedziałem.
A teraz już nigdy nie będę miał okazji, aby to zrobić.
Tylu cholernych rzeczy żałuję.
– Będziemy musieli przeprowadzić się na Florydę? – pyta Christopher.
Moja matka próbowała podjąć ten temat wczorajszego wieczoru, ale nie byłem w stanie o tym dyskutować. Rozmawianie o tej całej sytuacji było zbyt trudne. Nie mogę sobie wyobrazić, jak by to było nie tylko stracić Sabrinę, lecz także nie móc widywać dzieci.
Nie twierdzę, że jestem najlepszym wujkiem na świecie, ale kocham tę trójkę. To ja kupuję im wszystkie fajne rzeczy, na które ich rodzice się nie zgodzili. Gdy pojawiam się na Boże Narodzenie, wiadomo, kto jest prawdziwym świętym Mikołajem… Jestem ich ojcem chrzestnym, cała trójka jest w pewnym sensie moja. Rozpieszczam te dzieciaki, uczę tego, co powinny wiedzieć, i kocham z całego serca.




Doskonale wiem, co ludzie o mnie myślą. Jestem rozwiedziony, jeżdżę sportowym samochodem, posiadam klub nocny i mogę uprawiać seks, kiedy tylko zechcę, ale to nie oznacza, że się niczym nie przejmuję. Nigdy nie będę miał dzieci, więc oni mi je zastępują.
– Naprawdę nie mam pojęcia, co się wydarzy – mówię wprost.
Właśnie wtedy podchodzi do nas moja matka.
– Jedziemy z prawnikiem do jego biura. – Dotyka ręki Chrisa. – Wszyscy, Ian.
– Muszę wracać do klubu.
Patrzy na mnie w sposób, przez który nawet dorośli faceci srają w gacie. Jej oczy nakazują posłuszeństwo.
– Prawnik twierdzi, że przy odczytaniu testamentu musisz być ty, London, rodzice zmarłych i dzieci.
Nawet po śmierci Sabrina wszystkim zarządza.
Otwieram usta, żeby odmówić. Mam na głowie klub, a Drea nie jest tak kompetentna, jak bym tego chciał. Działamy dopiero od czterech miesięcy i nie mogę tego spieprzyć.
– Proszę, wujku. – Chris patrzy na mnie poważnie.
O kurde. Teraz nie mogę odmówić. To mój pierwszy chrześniak. Ten, którego chciałem zepsuć i nauczyć doprowadzać jego matkę do szału. Ma zostać moim protegowanym i nie mogę go zawieść.
– Dobrze, będę.
– Dzięki – odpowiada Chris.
Poklepuję go po ramieniu, po czym kieruję się do samochodu. Wtedy podchodzi do mnie London. Ma na twarzy ogromne czarne okulary przeciwsłoneczne, ale nie są w stanie ukryć jej cierpienia. Dużo płakała i nie kryła się z tym. Nigdy nie widziałem, żeby płakała tyle, co przez ostatnie pięć dni. Za każdym razem, gdy zaczynała szlochać, musiałem się powstrzymywać od próby pocieszenia jej. Jasno dała mi do zrozumienia, że to nie mnie potrzebuje, kiedy cierpi.
Do tej pory jakoś się trzymałem. Ojciec od dawna wpajał mi, że gdy kobiety borykają się z problemami, to polegają na mężczyznach, a ci powinni nieść za nie ciężary. Więc on pomaga mamie, a ja dzieciakom.
Mama znowu zaczyna płakać. Wymieniam z tatą spojrzenie. W głowie słyszę jego głos. „Mężczyźni powinni naprawiać, synu. Mężczyźni to siła. Mężczyźni nie pozwalają, żeby ktokolwiek zobaczył ich w chwili słabości. Jeśli ktoś skrzywdzi twoją mamę albo siostrę, będziesz z nim walczył. Jeśli ktoś, kogo kochasz, cierpi, walczysz. Jasne?”.
Te słowa głęboko się we mnie zakorzeniły i każda część mnie chce walczyć, lecz nie mam z kim. Chciałbym, żeby było inaczej.
– Mogę pojechać z tobą? Nie mam swojego samochodu – wyjaśnia London.
W normalnych okolicznościach London nigdy nie poprosiłaby mnie o podwózkę. A nawet gdyby do tego doszło, rzuciłbym w jej stronę jakąś przemądrzałą uwagę albo zacząłbym się z niej wyśmiewać, ale od kiedy straciliśmy Sabrinę, żadne z nas nie prowokuje drugiego. Pewna część mnie chciałaby wszcząć z nią kłótnię tylko po to, żeby coś było jak dawniej.
Jednak nie mogę tego zrobić.
– Dobra. – Ruszam w kierunku swojego auta, a ona idzie krok za mną z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Ciemne włosy związała w typowy dla siebie kok w stylu surowej bibliotekarki. Powinna częściej chodzić w rozpuszczonych włosach.
– Widziałeś testament? – pyta.
– Nie.
– Jak myślisz, co się stanie z dziećmi?
Wzruszam ramionami, poirytowany, że podjęła jedyny temat, którego próbuję unikać.
– Pewnie trafią do moich rodziców.
– A oni zabiorą je ze sobą na Florydę?
– Skąd mam wiedzieć? – mówię nieco opryskliwie, przez co czuję się jak dupek. Jak mogę być dzisiaj dla niej niemiły? Co prawda mamy swoje problemy – które nie są całkowicie moją winą, nawet jeśli ona tak myśli – ale kocha te dzieci. Jest ich chrzestną. Zwracają się do niej „ciociu” i była przy narodzinach każdego z nich.
Spogląda na mnie.
– Po prostu pytałam, Ian. Pomyślałam, że może Sabrina o tym z tobą rozmawiała.
– Otóż nie rozmawiała.
– Gdybyś spędzał trochę mniej czasu, imprezując w klubie, a więcej z rodziną, to byś to wiedział.
Oto znana i kochana London. Może ona też liczy na sprzeczkę? Z radością uczynię ci ten zaszczyt, słonko.
– London, to jest moja pieprzona robota. Pracuję tam, a nie imprezuję.




Kiedy stajemy przed samochodem, odblokowuję go przy pomocy breloczka znajdującego się w mojej kieszeni, po czym otwieram dla niej drzwi od strony pasażera.
Zatrzymuje się, patrzy na moją dłoń spoczywającą na klamce, a potem w górę, na mnie.
– Tylko ty potrafisz być palantem i dżentelmenem w tym samym czasie.
– Prawdziwy dar – stwierdzam. – A teraz wsiadaj. Mam dzisiaj dużo do zrobienia.
Przewraca oczami i wsiada do auta, a ja zamykam za nią drzwi. Kiedy ruszam w stronę miejsca kierowcy, wycieram pot z czoła. Jest gorąco jak na kwiecień – ponad trzydzieści stopni – i marzę o spędzeniu popołudnia przy swoim basenie z zimnym piwem w ręce i seksowną blondynką u boku. Może dwiema blondynkami. Po jednej z każdej strony.
Chciałbym olać pracę i pić cały dzień, głośno puszczać muzykę i zabawiać się z blondynkami na oczach London, która zadzwoniłaby do mnie, uskarżając się na moje paskudne zachowanie, ale ja bym ją zignorował, więc zadzwoniłaby do mojej siostry i narzekałaby na moje obrzydliwe postępowanie oraz całkowity brak poszanowania niedzielnego spokoju i ciszy sąsiadów. Sabrina napisałaby do mnie SMS-a z prośbą, żebym przestał być dupkiem i pomyślał o uczuciach innych osób, mając na myśli uczucia London, a ja bym odpisał, że to nie moja wina, iż London jest gburowatą starą panną, której jedynym kompanem jest kot i może gdyby nie była taką zgorzkniałą, purytańską świętoszką, przyszłaby do mnie i dołączyła do zabawy, zamiast rozpaczać nad swoim losem na tarasie i skarżyć się na mnie.
Chciałbym wielu rzeczy.
Chciałbym móc zmienić przeszłość. Chciałbym, żeby moja siostra nadal żyła. Chciałbym, aby jej dzieci nadal miały matkę i ojca. Chciałbym znać odpowiedzi na pytania o ich przyszłość i o to, jak żyć dalej.
– Widziałam Jolene – stwierdza London, prawdopodobnie chcąc mnie tylko wkurzyć. Udaje jej się to.
Wjeżdżam na autostradę, mrucząc w odpowiedzi. Na pogrzebie widziałem swoją byłą w tłumie. Miała na sobie idiotyczny kapelusz i wylewała krokodyle łzy, ale z nią nie rozmawiałem.
– Miło z jej strony, że przyszła, nie sądzisz?
Nic, co robi moja była żona, nie jest życzliwe ani uprzejme. Jest żmiją pełną jadu i gotową na atak, gdy tylko znajdzie ofiarę, w którą mogłaby wbić kły. Zazwyczaj ja jestem tą ofiarą. A skoro o udawaniu mowa… London wcale nie lubi Jolene bardziej ode mnie.
– Nie – odpowiadam.
London opuszcza szybę i burczy:
– Nieważne.
Podnoszę szybę od strony London i włączam klimatyzację, chcąc ją wkurzyć.
– Przyszła nie dlatego, że jest miła, London. Przyszła się gapić i posłuchać plotek, żeby jutro w pracy być w centrum uwagi. Nawet nie lubiła Sabriny.
– Wszyscy lubili Sabrinę. – Teraz to głos London brzmi ostro.
– Wiesz, co mam na myśli.
Odwraca się w stronę okna pasażera, ignorując mnie do końca przejażdżki.
Nie mam nic przeciwko temu.
Ale to, co powiedziała, jest prawdą. Wszyscy lubili moją siostrę. Sabrina nie miała w sobie ani krzty złośliwości, zawsze uśmiechała się do wszystkich i niezmiennie miała dla każdego miłe słowo, nawet dla tej jędzy Jolene. „Kochana” było słowem, które słyszałem dzisiaj na okrągło, gdy jej przyjaciele i rodzice ją opłakiwali. Życzliwa. Chojna. Troskliwa.
„Była wolontariuszem w Humane Society[2], wiedzieliście o tym?”.
„Kiedy zmarła moja mama, przez tydzień przynosiła nam kolację”.
„Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo będziemy za nią tęsknić w pracy… Była najciężej pracującą pielęgniarką na naszym piętrze”.
Może i miałem lepsze oceny, wyższe wyniki na egzaminach i więcej nagród na półce, ale to Sabriny nikt nigdy nie nazwał chamem ani nie uderzył jej w twarz, ani nie powiedział jej, że ma emocjonalną wrażliwość kłody. Wiedziała, co zrobić, aby ludzie czuli się dobrze. Dzięki niej świat był lepszym miejscem.
A ja? Umiem prowadzić klub i dobrze się bawić. Zarabiam pieniądze.
Dlatego też pół godziny później jestem kompletnie oniemiały, gdy prawnik odczytuje testament Sabriny, w którym poleciła zostawić dzieci mojej opiece.





[2] Humane Society to organizacja non-profit działająca w krajach anglojęzycznych, która walczy z nieludzkim traktowaniem zwierząt (przyp. tłum.).






                                           


                                            

Komentarze

Popularne posty