[PATRONAT] Drugi rozdział Penelope Douglas "Corrupt"
Erika
Trzy lata temu
– Noah?
– Oparłam się plecami o ścianę obok szafki, z której mój najlepszy przyjaciel
wyciągał właśnie podręcznik na kolejną lekcję. – Masz już partnerkę na Festiwal
Zimowy?
Skrzywił się.
– To dopiero za dwa miesiące, Rika.
– Wiem. Chcę to ogarnąć, zanim ktoś mnie ubiegnie.
Z uśmiechem zatrzasnął drzwiczki i ruszył korytarzem.
– Czyli zapraszasz mnie na randkę? – zaczął przekomarzać się
zarozumiałym tonem. – Zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz.
Przewróciłam oczami i podążyłam za nim, bo i tak szłam w tę samą
stronę.
– Mógłbyś mi tego nie utrudniać?
Ale on tylko prychnął.
Festiwal Zimowy był potańcówką w stylu Sadie Hawkins –
dziewczyny zapraszały chłopaków. Chciałam wybrać bezpieczną opcję i iść z
przyjacielem.
Wokół nas inni uczniowie spieszyli się na lekcje. Zarzuciłam
sobie na ramię pasek od torby i przytrzymałam Noaha za rękę.
– Proszę? – zapytałam błagalnie.
On jednak zmrużył z niepokojem oczy.
– I jesteś pewna, że Trevor nie skopie mi za to tyłka?
Przykleił się do ciebie tak mocno… To dziwne, że jeszcze nie zamontował ci
GPS-a.
To była słuszna uwaga. Trevor byłby wściekły, że go nie
zaprosiłam, ale ja widziałam w nim tylko przyjaciela, on z kolei liczył na coś
więcej. Nie chciałam robić mu nadziei.
Mogłabym pewnie zrzucić mój brak zainteresowania Trevorem na
fakt, że znam go od dziecka i jest mi po prostu zbyt bliski, prawie jak
rodzina, ale jego starszego brata znam tak samo długo, a uczucia, jakie wobec
niego żywię, nie są ani trochę rodzinne.
– No weź. Zrób to dla mnie – nalegałam, szturchając Noaha w
ramię. – Potrzebuję cię.
– Wcale nie.
Zatrzymał się przy mojej sali – on miał lekcję dalej – i
obrzucił mnie surowym spojrzeniem.
– Rika, jeśli nie chcesz iść z Trevorem, to poproś kogoś
innego.
Z westchnieniem odwróciłam wzrok, mając dość tej rozmowy.
– Prosisz mnie, bo tak jest bezpiecznie – upierał się. –
Jesteś piękna i każdy chłopak byłby zachwycony, mogąc z tobą iść.
– Oczywiście, że tak. – Uśmiechnęłam się sarkastycznie. –
Więc się zgódź.
Przewrócił oczami i pokręcił głową.
Noah lubił wyciągać różne wnioski na mój temat – dlaczego nigdy
nie chodziłam na randki albo dlaczego, jego zdaniem, unikałam tego czy tamtego.
Był dobrym przyjacielem, ale chciałabym, żeby już dał sobie spokój. Po prostu
nie czułam się komfortowo.
Uniosłam dłoń i potarłam nerwowo bladą, wąską bliznę na szyi,
pamiątkę wypadku samochodowego, który przeżyłam w wieku trzynastu lat.
Wypadku, w którym zginął mój ojciec.
Zauważyłam, że Noah na mnie patrzy, i spuściłam dłoń, wiedząc,
co sobie myśli.
Blizna, długa na około pięć centymetrów, biegła ukośnie po lewej
stronie mojej szyi i choć zbledła z czasem, wciąż miałam wrażenie, że rzuca się
ludziom w oczy, kiedy na mnie patrzą. Ciągle musiałam znosić pytania i pełne
współczucia spojrzenia ze strony krewnych i znajomych, nie wspominając już o
kpinach i docinkach innych dziewczyn z gimnazjum. Wkrótce zaczęłam się czuć,
jakbym miała tam jakiś wielki wyrostek, którego istnienia byłam stale świadoma.
– Rika. – Noah zniżył głos, obrzucając mnie łagodnym spojrzeniem
brązowych oczu. – Maleńka, jesteś piękna. Długie blond włosy, nogi, za którymi
ogląda się każdy chłopak w tej szkole, i błękitne oczy, najładniejsze w całym
mieście. Wyglądasz cudownie.
Rozległ się dzwonek. Zaszurałam nerwowo stopami, ściskając mocniej
pasek od torby.
– A ty jesteś moją ulubioną osobą – odparłam. – Chcę iść z
tobą. W porządku?
Westchnął z rezygnacją. Wygrałam. Z trudem zdołałam się nie
uśmiechnąć.
– Dobra – burknął. – Jesteśmy umówieni. – Odwrócił się i
poszedł na angielski.
Uśmiechnęłam się szeroko, czując, jak uchodzą ze mnie nerwy. Bez
wątpienia pozbawiłam Noaha obiecującej nocy z inną dziewczyną, więc będę
musiała mu to jakoś wynagrodzić.
Weszłam do sali, zawiesiłam torbę na oparciu krzesła w pierwszej
ławce i wyciągnęłam książkę do matematyki. Moja przyjaciółka Claudia zajęła
miejsce obok, patrząc mi w oczy z uśmiechem, a ja od razu usiadłam i podpisałam
się na czystej kartce leżącej na blacie. Pan Fitzpatrick położył taką na każdym
stoliku. Piątkowe lekcje zawsze zaczynały się kartkówką, więc wiedzieliśmy już,
co i jak.
Uczniowie wchodzili w pośpiechu do sali. Dziewczynom powiewały
wokół nóg zielono-niebieskie spódnice w szkocką kratę, a większość chłopaków
poluzowała już krawaty. Dzień szkolny miał się ku końcowi.
– Słyszałyście wieści? – powiedział ktoś za nami.
Przekręciłam głowę i zobaczyłam Gabrielle Owens pochyloną na swoim stolikiem.
– Jakie wieści? – zapytała Claudia.
Gabrielle zniżyła głos do szeptu z wyrazem podekscytowania na
twarzy.
– Są tutaj – powiedziała.
Zbita z tropu zerknęłam na Claudię, a potem znowu na Gabrielle.
– Kto taki?
Wtedy jednak do sali wszedł pan Fitzpatrick, grzmiąc donośnym
głosem:
– Proszę siadać!
Natychmiast przerwałyśmy rozmowę i zwróciłyśmy się twarzą do
tablicy, siadając prosto.
– Proszę usiąść, panie Dawson – nakazał uczniowi z tyłu
sali, stając za swoim biurkiem.
Są tutaj? Odchyliłam się na krześle, próbując
zrozumieć, o co chodziło Gabrielle. Ale kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, jak
jakaś dziewczyna podbiega do pana Fitzpatricka i wręcza mu liścik.
– Dziękuję – odpowiedział, rozkładając kartkę.
Patrzyłam, jak czyta wiadomość, a spokój na jego twarzy ustępuje
miejsca wzburzeniu. Zacisnął wargi, marszcząc brwi.
Co się dzieje?
Są tutaj. Co to…?
Nagle rozszerzyłam oczy, czując trzepotanie w żołądku.
SĄ TUTAJ. Rozchyliłam usta, gwałtownie łapiąc oddech.
Moja skóra mrowiła, rozpalona jak w gorączce, a brzuch wypełniały motyle. Zacisnęłam
zęby, usiłując powstrzymać uśmiech.
On tu jest.
Powoli podniosłam wzrok na zegar i zobaczyłam, że dochodzi czternasta.
Był trzydziesty listopada, dzień przed Halloween.
Noc Diabła.
Wrócili. Ale dlaczego? Ukończyli szkołę ponad rok temu,
więc dlaczego teraz?
– Nie zapomnijcie się podpisać na kartkach – w głosie pana
Fitzpatricka brzmiało napięcie. – Rozwiążcie trzy zadania wyświetlone na
tablicy. – Nie tracąc czasu, włączył rzutnik. – Kiedy skończycie, odwróćcie
kartki zapisaną stroną do dołu – polecił. – Macie dziesięć minut.
Ścisnęłam w palcach ołówek, drżąc na całym ciele z nerwów i
oczekiwania, i spróbowałam się skupić na pierwszym zadaniu, dotyczącym funkcji
kwadratowych.
Tylko że było to cholernie trudne. Znów zerknęłam na zegar. Lada
moment…
Pochyliłam głowę i zmusiłam się, aby skupić uwagę na kartkówce.
Wbiłam ołówek w drewniany blat i zamrugałam, odczytując treść zadania.
– Znajdź wierzchołek paraboli – szepnęłam do siebie.
Szybko wzięłam się za rozwiązywanie, przechodząc przez kolejne
etapy obliczeń ze świadomością, że jeśli przerwę choćby na sekundę, odpłynę
myślami.
Jeśli wierzchołek paraboli ma współrzędne…
Brnęłam naprzód.
Wykres funkcji kwadratowej jest parabolą,
otwartą do góry, jeśli…
Pracowałam dalej; skończyłam pierwsze i drugie zadanie, i byłam
w trakcie trzeciego, kiedy rozległa się cicha muzyka. W jednej chwili zamarłam.
Ołówek zawisł nad kartką, gdy z głośników popłynęły dźwięki
gitary. Muzyka stopniowo stawała się coraz głośniejsza, a ja wbijałam wzrok w
papier, czując ciepło rozlewające mi się piersi.
W sali rozbrzmiały szepty, potem podekscytowany chichot, aż w
końcu cichy początek utworu przeszedł w brutalne natarcie gitar i perkusji, jak
szybki, ostry, przyspieszający bicie serca amok. Zacisnęłam mocniej palce na
ołówku.
The Devil In I Slipknota poniosło się
rykiem po pomieszczeniu – i zapewne po całej szkole.
– Mówiłam! – wykrzyknęła Gabrielle.
Uniosłam głowę, patrząc, jak uczniowie zrywają się z miejsc i
biegną do drzwi.
– Naprawdę tu są? – zapytał ktoś, niemal piszcząc.
Wszyscy zebrali się wokół drzwi do sali, wyglądając przez małe
okienko u góry w nadziei, że zobaczą ich na korytarzu. Ja jednak pozostałam na
swoim miejscu, czując, jak adrenalina przepływa falami przez moje ciało.
Pan Fitzpatrick westchnął ciężko, krzyżując ramiona na piersi i
odwracając się. Bez wątpienia chciałby, żeby było już po wszystkim.
Muzyka dudniła, a salę wypełniała podekscytowana paplanina
pozostałych uczniów.
– Gdzie… O, tam są! – zawołała któraś z dziewczyn, a z
korytarza dobiegł łomot, jakby ktoś walił pięściami w szafki. Dźwięk przybliżał
się z każdą chwilą.
– Dajcie mi zobaczyć! – wykłócał się ktoś, odpychając na
bok innych uczniów.
Jedna dziewczyna stanęła na palcach.
– Posuń się! – rzuciła do kogoś.
Nagle jednak wszyscy zrobili krok w tył. Drzwi otworzyły się
zamaszyście, a tłum w sali zafalował jak wzburzona tafla.
– O kurde – szepnął jakiś chłopak.
Wszyscy powoli się rozeszli; niektórzy wrócili na miejsca, inni
wciąż stali. Ścisnęłam oburącz ołówek. Żołądek podszedł mi do gardła, jakbym jechała
kolejką górską, kiedy patrzyłam, jak wchodzą do pomieszczenia – powoli, bez
pośpiechu, niesamowicie spokojni.
Byli tu. Czterej Jeźdźcy.
Umiłowani synowie Thunder Bay. Chodzili kiedyś do tej szkoły,
ukończyli ją, kiedy byłam w pierwszej klasie. Potem każdy z nich poszedł na
inny uniwersytet. Byli o kilka lat starsi i nie mieli pojęcia o moim istnieniu,
ale ja wiedziałam o nich niemal wszystko.
Cała czwórka wkroczyła powoli do pomieszczenia, zatrzymując się
tuż poza zasięgiem padających na podłogę promieni słońca.
Damon Torrance, Kai Mori, Will Grayson III i – wbiłam wzrok w
krwistoczerwoną maskę przesłaniającą twarz tego, który zawsze stał na czele
trochę bardziej niż pozostali – Michael Crist, starszy brat Trevora.
Przekręcił głowę w lewo i gestem podbródka wskazał na tył sali.
Uczniowie odwrócili się, patrząc jak jeden z chłopaków wychodzi naprzód,
próbując powstrzymać pojawiający się na twarzy uśmiech.
– Kian! – zawołał inny z rozbawieniem, klepiąc go po
plecach, kiedy przechodził obok. – Baw się dobrze. Załóż gumkę.
Niektórzy uczniowie się zaśmiali, a kilka dziewczyn zakręciło
się nerwowo, wymieniając szepty i uśmiechy.
Kian Mathers, trzecioklasista tak jak ja, a przy tym jeden z
najlepszych koszykarzy w szkole, podszedł do Jeźdźców, a ten w białej masce z
czerwonym pasem objął go ramieniem za szyję i wyciągnął za drzwi.
Zgarnęli jeszcze jednego ucznia, Malika Cramera. Chłopak w
czarnej masce wyciągnął go na korytarz w ślad za tamtą dwójką, po czym poszli
prawdopodobnie pozbierać graczy z innych klas.
Patrzyłam na Michaela, który zdawał się wypełniać przestrzeń
dużo bardziej, niż wynikałoby to z jego postury. Na chwilę zacisnęłam mocno
powieki, czując żar przepływający pod skórą.
Wszystko w Jeźdźcach sprawiało, że czułam się, jakby szła po
zawieszonej wysoko nad ziemią linie. Wystarczy, że przesuniesz swój ciężar o
włos za daleko czy odrobinę zbyt mocno – albo za słabo – i runiesz tak daleko
poza zasięg ich zainteresowania, że już nigdy nie wrócisz.
Ich siła brała się z dwóch rzeczy: mieli zwolenników i niczym
się nie przejmowali. Wszyscy ich ubóstwiali, nie wyłączając mnie.
Jednak w przeciwieństwie do innych uczniów, którzy ich
podziwiali, zabiegali o ich względy lub o nich fantazjowali, ja zastanawiałam
się po prostu, jakie to uczucie być kimś takim jak oni. Byli nietykalni i
fascynujący, i mogli bezkarnie robić to, na co tylko im przyszła ochota. Ja też
tak chciałam.
Chciałam patrzeć z góry na niebo.
– Panie Fitzpatrick? – Gabrielle Owens i jej przyjaciółka
wstały z miejsc, obie z książkami w rękach. – Musimy iść do higienistki. Do
poniedziałku! – Przecisnęły się między Jeźdźcami i zniknęły za drzwiami.
Przeniosłam wzrok na nauczyciela, zastanawiając się, dlaczego
tak po prostu pozwolił im wyjść. Było jasne, że nie idą do higienistki, tylko
wychodzą razem z chłopakami.
Ale nikt – nawet pan Fitzpatrick – nie śmiał się im sprzeciwić.
Czterej Jeźdźcy nie tylko mieli posłuch wśród uczniów i
mieszkańców miasta, kiedy chodzili tu do szkoły; rządzili też na boisku i przez
całe cztery lata prawie ani razu nie przegrali.
Jednak drużyna bardzo ucierpiała po ich wyjeździe i ostatni rok
był dla Thunder Bay upokarzającą katastrofą. Dwanaście przegranych meczów z
dwudziestu. Wszyscy mieli już dość. Czegoś brakowało.
Przypuszczałam, że to właśnie dlatego Jeźdźcy byli tu teraz,
ściągnięci na weekend z uczelni, żeby zainspirować drużynę albo zrobić
cokolwiek było konieczne, żeby zmobilizować graczy do poprawy przed
rozpoczęciem sezonu.
Choć nauczyciele tacy jak Fitzpatrick nie patrzyli przychylnym
okiem na ich otrzęsiny, bez wątpienia pomagały one zjednoczyć drużynę. A nuż
znowu się uda?
– Wszyscy na miejsca! Idźcie już, chłopcy – powiedział
nauczyciel do Jeźdźców.
Spuściłam głowę, czując, jak euforia wypełnia moje ciało, a
żołądek zdaje się unosić aż do piersi. Pozwoliłam powiekom opaść, czując
oszołomienie i zawroty głowy.
Tak, tego właśnie brakowało.
Kiedy z powrotem otworzyłam oczy, zobaczyłam parę nóg w
ciemnych, spranych dżinsach. Ich właściciel minął moje biurko i zatrzymał się
przy oknie.
Nie podnosiłam wzroku z obawy, że moja twarz zdradzi szalejące w
piersi emocje.
Pewnie i tak rozglądał się tylko, żeby zobaczyć, czy nie ma tu
jeszcze jakichś koszykarzy.
– Ktoś jeszcze? – zapytał jeden z pozostałych chłopaków.
Jednak tamten nie odpowiedział, tylko dalej stał nade mną. Co on
robił?
Wciąż ze spuszczoną głową, uniosłam lekko oczy i zobaczyłam jego
lekko zakrzywione palce oraz żyłę biegnącą po wierzchu silnej dłoni. W sali
zapadła nagle tak głęboka cisza, że żołądek skręcił mi się ze strachu, a oddech
zamarł w piersi.
Dlaczego on tak tam stoi?
Powoli podniosłam wzrok i natychmiast zesztywniałam, widząc
złocisto piwne oczy patrzące z góry prosto na mnie.
Zerknęłam na boki, zastanawiając się, czy coś przegapiłam.
Dlaczego on na mnie patrzy?
Michael spoglądał na mnie zza groźnej, czerwonej maski – repliki
jednej ze zniekształconych, pokrytych szramami masek z gry Army of Two – na widok której miękły mi kolana.
Zawsze się go bałam, w ten ekscytujący, podniecający sposób.
Napięłam mięśnie ud, czując mrowienie między nogami, w miejscu,
które zdawało się puste, tylko kiedy on był blisko, ale nie dość blisko.
Podobało mi się to. Lubiłam się bać.
Wszyscy za mną siedzieli w milczeniu, a ja patrzyłam, jak
Michael przygląda mi się, przekrzywiając lekko głowę. O czym myślał?
– Ona ma dopiero szesnaście lat – odezwał się pan
Fitzpatrick.
Michael patrzył mi w oczy jeszcze przez sekundę, po czym
odwrócił głowę w jego stronę.
Miałam tylko szesnaście lat – przynajmniej do przyszłego miesiąca
– co oznaczało, że nie mogli mnie ze sobą zabrać. W przypadku koszykarzy wiek
nie miał znaczenia, ale towarzyszące im dziewczyny musiały mieć skończone
osiemnaście lat i opuścić teren szkoły z własnej, nieprzymuszonej woli.
Zresztą i tak by mnie nie zabrali. Pan Fitzpatrick się mylił.
Nauczyciel spojrzał surowo na Michaela i choć nie widziałam oczu
tego drugiego, odwróconego tyłem do mnie, to ich wyraz musiał speszyć pana
Fitzpatricka, bo spuścił wzrok i wycofał się, mrugając.
Michael znów spojrzał na mnie. Po plecach spłynęła mi kropla
potu.
A potem wyszedł z sali wraz z Kaiem, który, jak wiedziałam,
nosił srebrną maskę. Drzwi zamknęły się za nimi.
Co to, do licha, miało być?
W klasie rozległy się szepty. Kątem oka zobaczyłam, że Claudia
zwróciła głowę w moją stronę. Zerknęłam na nią, widząc uniesione pytająco brwi,
ale zignorowałam to, z powrotem wbijając wzrok w kartkę. Nie miałam pojęcia,
dlaczego on na mnie patrzył. Nie widziałam go, odkąd latem przyjechał na krótko
do domu, a wtedy jak zwykle mnie nie zauważał.
– No dobrze! – rzucił ostro pan Fitzpatrick. – Wracać do
pracy. Już!
Podekscytowane głosy przycichły i wszyscy powoli wrócili do
zadań. Muzyka, która już wcześniej przeszła w odległy pomruk, zniknęła, i po
raz pierwszy, odkąd weszłam do sali, pozwoliłam sobie na uśmiech.
Dziś w nocy rozpęta się chaos. Noc Diabła to coś więcej niż
otrzęsiny – była jedyna w swoim rodzaju. Najpierw pozbierają koszykarzy ze
wszystkich klas, zabiorą ich w jakieś bliżej nieokreślone miejsce, trochę
poturbują i spiją, ale na tym nie koniec… Potem Jeźdźcy ruszą w miasto siać
spustoszenie, zmieniając je w swój prywatny plac zabaw.
Rok temu, pod ich nieobecność, było nudno, ale wszyscy wiedzieli,
że tej nocy będzie się działo. Na parkingu z pewnością pakowali już do
samochodów wszystkich chłopaków i kilka towarzyszących im dziewczyn.
Podniosłam ołówek. Oddychałam płytko, a moje prawe kolano
podrygiwało w górę i w dół.
Chciałam jechać.
Żar w mojej piersi zaczynał już przygasać, a myśli, które
jeszcze przed minutą zdawały się szybować wysoko ponad wierzchołkami drzew,
teraz powoli opadały, wracając na ziemię.
Jeszcze jedna minuta i zacznę się czuć tak samo, jak czułam się,
zanim on wszedł do sali: nędzna, niemrawa i błaha.
Po lekcjach wrócę do domu, sprawdzę, co u mamy, przebiorę się i
pójdę do Cristów, tak jak zaczęłam to robić krótko po śmierci ojca. Czasem
zostawałam na obiad, a czasem wracałam do domu zjeść z mamą, jeśli była w
nastroju.
A potem pójdę spać, próbując nie przejmować się tym, jak jeden z
braci z każdym dniem coraz bardziej usiłuje mnie złamać, i wypierając to, co
budzi się we mnie, ilekroć drugi z nich jest w pobliżu.
Zza okien dobiegły nas śmiech i krzyki. Drgnęłam, zatrzymując
podrygujące kolano.
Pieprzyć to.
Sięgnęłam pod blat, złapałam podręcznik do matematyki i
nachyliłam się do Claudii. Podałam jej książkę razem z moją torbą, szepcząc:
– Zabierz to ze sobą do domu. Przyjdę po nie w weekend.
Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem.
– Co…
Ale nie dałam jej dokończyć, bo już wstawałam z krzesła, ruszając
w stronę nauczyciela.
– Panie Fitzpatrick? – Podeszłam do jego biurka z rękami
założonymi za plecy. – Czy mogę iść do łazienki? Skończyłam zadania – skłamałam
ściszonym głosem.
Ledwie podniósł wzrok, przytakując i gestem dając mi znak, że
mogę iść. Tak, byłam właśnie taką uczennicą. Och, Erika Fane? Ta cicha,
rozważna dziewczyna, która zawsze ubiera się odpowiednio i zgłasza się na
ochotnika do prowadzenia za darmo stoisk na wydarzeniach sportowych? Dobre
dziecko.
Ruszyłam prosto do drzwi i bez wahania wyszłam na korytarz.
Zanim nauczyciel zorientuje się, że nie mam zamiaru wracać, będę
już daleko. Może wpadnę przez to w tarapaty, ale będzie już za późno, żeby mnie
powstrzymać. Konsekwencje poniosę w poniedziałek.
Wybiegając ze szkoły, dostrzegłam zbiorowisko samochodów –
furgonetek i SUV-ów – daleko po lewej stronie, przesłonięte częściowo rogiem
budynku. Nie miałam zamiaru pytać, czy mogę jechać, ani informować nikogo, że
tu jestem. Albo by mnie wyśmiali, albo poklepali po głowie i odesłali z
powrotem na lekcję.
Nie. Nawet mnie nie zobaczą.
Podbiegając do samochodów, zauważyłam auto Michaela, czarnego mercedesa
klasy G, i ukryłam się za nim.
– Wsadźcie ich do wozów! – zawołał ktoś.
Od razu wypatrzyłam Damona Torrance’a. Z czarną maską
odciągniętą na czubek głowy przeszedł między samochodami i rzucił puszkę piwa
chłopakowi siedzącemu na pace furgonetki. Czarne włosy miał odgarnięte do tyłu,
ukryte pod maską. Mój wzrok przykuły jego wysokie kości policzkowe i
przenikliwe czarne oczy. Damon był przystojny.
Jednak nie podobało mi się w nim nic poza wyglądem. Byłam
dopiero w pierwszej klasie, kiedy oni byli już w ostatniej, więc nie miałam
wielu okazji zobaczyć na własne oczy, jak zachowywali się w szkole, ale dość
się na niego napatrzyłam w domu Cristów, żeby wiedzieć, że coś z nim było nie
tak. Michael trzymał go na smyczy, długiej co prawda, ale jednak, i miał ku
temu dobre powody. Bałam się go.
I to nie w ten przyjemny sposób, w jaki bałam się Michaela.
Jak na razie zebrało się około dwudziestu pięciu osób, wliczając
w to koszykarzy i kilka dziewczyn, ale lekcje kończyły się za niecałą godzinę,
co oznaczało, że jeszcze wiele pełnych samochodów wyruszy ich śladem, aby
dołączyć do zabawy.
– Dokąd jedziemy? – zapytał jeden z chłopaków, patrząc na
Damona.
Ale to Will Grayson podszedł do niego, klepiąc po drodze Damona
po ramieniu.
– Tam, gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku –
odpowiedział.
Z uśmieszkiem na ustach otworzył drzwi swojego czarnego forda raptora.
Podciągnął się i stanął między otwartymi drzwiami a terenówką, spoglądając znad
pojazdu.
W ręce trzymał białą maskę z czerwonym pasem. Miał brązowe włosy
ostrzyżone w pół irokeza i uwodzicielskie zielone oczy, w których błyszczało
rozbawienie.
– Hej, widzieliście Kylie Halpern? – zapytał, patrząc na
kogoś ponad głową Damona.
Wyjrzałam zza samochodu. Zobaczyłam Kaia i Michaela; ten
pierwszy przesunął srebrną maskę na czubek głowy, drugi wciąż miał swoją na
twarzy.
– Ja pierdolę, te nogi! – ciągnął Will. – Ostatni rok
dobrze jej zrobił.
– Taa, tęsknię ze dziewczynami z liceum – odparł Damon,
otwierając drzwi raptora po stronie pasażera. – Nie pyskują.
Patrzyłam, jak Michael, stojący niecałe półtora metra ode mnie,
otwiera tylne drzwi swojego mercedesa i wrzuca do środka torbę, po czym znów je
zatrzaskuje.
Zacisnęłam pięści, czując nagłą słabość. Co ja, do cholery,
wyprawiam? Nie powinnam tego robić. Albo wpakuję się w kłopoty, albo się
skompromituję.
– Michael? – usłyszałam głos Willa. – To będzie długa noc.
Któraś wpadła ci w oko?
– Może – padła odpowiedź.
Ktoś inny roześmiał się cicho. Chyba Kai.
– Stary, nie ośmielisz się – rzucił wyzywająco, jakby coś
wiedział. – Jest piękna, ale na twoim miejscu zaczekałbym, aż będzie
pełnoletnia.
– Postaram się – odpowiedział Michael. – Jej też dobrze
zrobił ostatni rok. Coraz trudniej jest jej nie zauważać.
– O kim mówicie? – wtrącił się Damon.
– O nikim – uciął Michael z nagłą oschłością w głosie.
Pokręciłam głową, nie zastanawiając się nad ich słowami.
Musiałam zejść z widoku, zanim ktoś mnie zobaczy.
– Wsadźcie wszystkich do wozów – rozkazał Michael.
Moja pierś unosiła się i opadała coraz szybciej. Wzięłam głęboki
wdech i nacisnęłam klamkę bagażnika; gdy pociągnęłam, zamek odskoczył ze
szczękiem.
Szybko zerknęłam raz jeszcze na chłopaków, po czym otworzyłam,
nasłuchując uważnie, i szybko dałam susa do środka, zamykając za sobą. Miałam
nadzieję, że nic nie zauważyli w ogólnym zamieszaniu, kiedy wszyscy wsiadali do
innych aut.
Nie powinnam tego robić.
Jasne, obserwowałam Jeźdźców przez lata, słuchałam ich rozmów i
dostrzegałam rzeczy, które umykały uwadze innych, ale nigdy ich nie śledziłam.
To był pierwszy czy już drugi stopień prześladowania? O Jezu.
Przewróciłam oczami, nie chcąc nawet o tym myśleć.
– Jedziemy! – zawołał Kai i drzwi samochodów zaczęły się
zatrzaskiwać.
– Do zobaczenia na miejscu! – usłyszałam krzyk Willa.
Podłoga pode mną zadrżała. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy ludzie
zaczęli wsiadać do auta Michaela.
Cztery pary drzwi zamknęły się jedne po drugich, a ciszę kabiny
wypełniły śmiechy i głosy kilku przekomarzających się chłopaków.
Pojazd zawibrował, kiedy jego silnik z rykiem zbudził się do
życia. Obróciłam się na plecy i położyłam głowę na podłodze, nie wiedząc, czy
powinnam być zadowolona, że mnie nie przyłapali, czy czuć mdłości z nerwów, bo
nie miałam pojęcia, w co się wpakowałam.
Komentarze
Prześlij komentarz