[PATRONAT] Rozdział drugi "Łowcy płomienia" Hafsah Faizal
ROZDZIAŁ
2
Ludzie
zginęli, ponieważ on przeżył. I jeżeli tylko w ten sposób mógł przeć do przodu,
to trudno.
Trzy
dni temu sąsiedni kalifat Demenhuru zmagał się z dość silną burzą śnieżną, stąd
klimat Sarasynu nieco się oziębił. Połączenie pustynnego gorąca i kapryśnego
mrozu przyprawiały Nasira o dreszcz, lecz oto stał, z dala od domu, w Krainie
Sułtana.
Misje,
jakie odbywał w Sarasynie, zawsze napawały go poczuciem nostalgii, której nie
był w stanie zrozumieć. To właśnie w tym kalifacie się urodził, choć tak
naprawdę nigdy tam nie mieszkał, dlatego ten obszar wydawał mu się jednocześnie
dziwnie znajomy i kompletnie obcy.
Jednak
dziś przybył tu wyłącznie w jednym celu: aby zabić.
Leil
– stolica kalifatu – roił się od uzbrojonych mężczyzn w lazurowych turbanach.
Przy bramie wejściowej stało trzech strażników; na nogach mieli luźne sirłale[1]
zamiast ciasnych spodni, a brązowa skóra ich umięśnionych, żylastych ramion
lśniła w promieniach słońca. Bijący od strony pobliskiego domu podmuch gorącego
powietrza przynosił ze sobą piżmowy zapach pustyni oraz odgłos bawiących się
dzieci i karcących ich opiekunów.
Nasir
zmierzył wzrokiem posterunek, po czym westchnął ciężko i ześlizgnął się z
grzbietu swojej klaczy. Nie miał zamiaru wszczynać niepotrzebnej walki.
– Wygląda
na to, że muszę pójść dłuższą drogą – mruknął pod nosem, pocierając
dłonią bok Afyi. Zarżała cicho w odpowiedzi, a Nasir przywiązał ją do pniaka
obok wielbłąda o zaspanych oczach.
Wspiął
się po stosie starych skrzynek i zaczął przeskakiwać z markizy na markizę, w
kółko powtarzając w głowie rozkazy, jakie otrzymał od króla Arawiyi. Głos
władcy przypominał mu węża, który gładko wpełzał do jego żył, by następnie
zatopić kły w sercu.
Słysząc
w uszach świst chłodnego powietrza, wyćwiczonymi ruchami wdrapał się po ścianie
jednego z domów na dach, a potem przeszedł na jego drugą stronę, omijając po
drodze rozłożony na środku ozdobny dywan oraz leżące obok wyszywane klejnotami
poduszki.
Rozpościerające
się nad jego głową sarasyńskie niebo było równie ponure i szare jak jego myśli,
które rozjaśniała jedynie świadomość nadchodzącego wyścigu wielbłądów. Sam
wyścig niezbyt go ciekawił – bardziej interesowała go przykrywka, jaką
gwarantował, oraz mężczyzna, który miał się na nim zjawić.
Przeskoczył
na kolejny dach. Zatoczył się, gdy nagle ostrze szabli minęło jego twarz o cal.
Dziewczyna w wieku około trzynastu lat odskoczyła do tyłu i zaczerpnęła tchu,
upuszczając na zakurzoną, wapienną powierzchnię jeden ze swoich bliźniaczych
bułatów, jednocześnie wyrywając się ze skupienia. Ukryte ostrze w rękawicy
Nasira zadrżało, ale zbędne zabójstwo było ostatnim, czego w tej chwili
potrzebował.
Tak jakby którekolwiek z twoich
zabójstw było konieczne.
Uniósł
palec do ust, lecz dziewczynka tylko stała z szeroko otwartymi ustami i
chłonęła wzrokiem jego zakapturzoną sylwetkę. Ubranie zabójcy składało się z
wielu warstw czarnego materiału z wyszytymi na nim srebrnymi elementami. Jego
ciasne rękawy stykały się z delikatną skórą rękawic zawierających pod fałdami
ukryte ostrza. Przewiązana w talii szara szarfa była częściowo schowana pod
szerokim, skórzanym pasem z bronią, w skład którego wchodziła pochwa z bułatem.
Ten strój pochodził z Peluzji, kalifatu znanego z wysoce rozwiniętego przemysłu
i rolnictwa – innymi słowy nikt nie produkował lepszej jakości ubioru.
– Asasyn? – wyszeptała
konspiracyjnie, dając mu do zrozumienia, że zachowa jego obecność w tajemnicy.
Wokół ramienia miała przewiązaną wstęgę przypominającą wijącego się węża.
Nie,
chciał rzucić w odpowiedzi na ten pełen podziwu głos. Asasyni żyją z honorem.
Nasir
nie żył. On istniał. I nikt nie był w stanie zrozumieć, co różniło te dwa
słowa, dopóki sam nie żegnał się z życiem.
Dziewczynka
uśmiechnęła się szeroko. Jej wygląd, a w szczególności jasne włosy, nie
wskazywał na sarasyńskie pochodzenie, lecz obecność głodnych słońca Demenhunów
w upalnym Sarasynie nie była niczym niezwykłym, zwłaszcza jeśli chodziło o
kobiety. Żaden kalifat Arawiyi nie segregował społeczeństwa tak bardzo jak
Demenhur.
Nieznajoma
podniosła bułat i zaczęła szybko obracać go w dłoni, wykonując nim
skomplikowane manewry, które bez wątpienia zagwarantowałyby jej miejsce w
bractwie asasynów, ale Nasir nie posilił się na komentarz. W jego świecie
lepiej było milczeć, ponieważ osoba, którą dopiero poznał, mogła z łatwością
następnego dnia stać się pożywką dla larw.
Minął
ją i przeskoczył na kolejny dach, z którego można było dostrzec domy z
jasnobrązowego kamienia. Rozciągające się poniżej ulice ziały pustką, nie
licząc jednej osoby ciągnącej za sobą rzadkiej rasy wielbłąda. Z okapów zwisały
przykurzone latarnie, których potłuczone szkło już od dawna mieszało się z
piaskiem pustyni.
Nasir
zeskoczył z dachu, lądując na rynku. Z każdej strony otaczały go chyboczące się
na cienkich nogach stragany, gdzie liczne płachty w przeróżnych kolorach
chroniły sprzedawane na nich dobra przed upalnym słońcem. Pod butami czuł ruch
piasku, a jego nozdrza wypełniał zapach potu i gorąca. Kilka urwisów bez
koszulek chowało się pod stołami oraz pośród pasów tkanin, podczas gdy wokół
stanowisk przechadzał się pokaźny tłum ludzi.
W
południe będzie ich jeszcze więcej. Wtedy ostry aromat gałki muszkatołowej i
sumaku zmiesza się z wonią smażonego mięsa do mutabbaku[2],
przygotowywanego na prośbę robotników, którzy zajmowali się wydobywaniem węgla
i minerałów w jednym z najgorszych miejsc Arawiyi: Jaskiniach Leilu.
Jednak
na razie kupcy poświęcali się zachwalaniu produktów – stosów tkanin w
oślepiających kolorach, których intensywność była nieco przyćmiona przez
pochmurne niebo; przypraw w tylu odcieniach, że bez problemu wystarczyłyby na
namalowanie obrazu; wyrzeźbionych z kamienia talerzy o wzorach tak
skomplikowanych, że Nasir nie potrafił zrozumieć, dlaczego ktoś miałby wkładać
w to aż tyle wysiłku.
Przepchnął
się obok grupki kobiet, omal nie wpadając na kupca, który siedział po turecku
na ziemi, otoczony przez torby z cennym towarem. Na jego ramieniu znajdował się
sokół o bystrym spojrzeniu. Wysuszony słońcem starzec podniósł wzrok i
uśmiechnął się szeroko, podekscytowany perspektywą obsłużenia kolejnego
klienta.
Lecz
w chwili, w której ujrzał Nasira, błysk w oczach mężczyzny zastąpiło
przerażenie. Asasyn wypuścił oddech i się rozejrzał, widząc, że pozostali
również zaczęli zauważać jego obecność. Jedna z kobiet upuściła na piasek torbę
ze świeżo zakupionym zbożem.
Pochylił
głowę i ruszył naprzód, dusząc się pod kapturem. Wokół słyszał szepty
skierowane w jego stronę. Czuł na sobie przepełnione strachem spojrzenia. Wiedzieli,
co było celem Nasira. Jego strój nie pozostawiał w tej kwestii żadnych
wątpliwości.
Dlatego
kiedy torba z dinarami odwiązała się od jego boku, rozsypując na zapiaszczonym
gruncie srebrne, migoczące w słońcu monety, udał, że tego nie zauważył.
Właśnie
tak powinno to wyglądać. Lepiej, by wszyscy postrzegali Nasira jako człowieka
równie okrutnego co sam król Ghameq. Ponieważ pod wieloma względami taki był.
Być może nawet gorszy.
Tymczasem
mieszkańcy wciąż dostosowywali się do życia, które z każdym kolejnym dniem
stawało się coraz bardziej przygnębiające. Ich kalif niedawno został
zamordowany, a ziemie bezprawnie przejęte przez króla. Jednakże nie wyglądało
na to, żeby ktokolwiek był z tego powodu szczególnie przybity.
Powstań. Sprzeciw się. Walcz.
Na
tę myśl w jego głowie rozległ się szyderczy głos: nawet ty nie sprzeciwiłeś się królowi.
Mało
tego, Nasir zabijał wszystkich, którzy odważyli się podnieść głowę.
W
końcu dotarł do alejki znajdującej się na końcu rynku. Dziewczynka o dużych,
szarych oczach zamrugała i cofnęła się do cienia uliczki, mącąc leżący pod
stopami piasek, a para kotów wbiegła pod gruzy i otuliła się ogonami. Popękane,
kamienne ściany pokryte były poszarpanymi kawałkami pergaminu, na których
pewien głupi, przepełniony zbyt wielką nadzieją romantyk nabazgrał poetyckie
myśli.
Jego
umm[3]
zawsze powtarzała, że człowiek pozbawiony nadziei jest jak ciało bez duszy.
Lecz to właśnie zniknięcie Sióstr, do którego doszło kilkadziesiąt lat temu,
skazało ich na życie pozbawione magii, która niegdyś napędzała Arawiyę. Stąd
tutaj, gdzie piasek pokrywała sadza, natomiast niebo było stale pogrążone w
mroku, nikt – a już w szczególności Nasir – nie mógł wykrzesać z siebie choćby
iskry nadziei.
W
pobliżu rozbrzmiał chrzęst piachu i po chwili z cienia wyłonił się strażnik z
mieczem w dłoni. Asasyn obrzucił ostrze beznamiętnym spojrzeniem.
– Stać – rozkazał
mężczyzna, wypinając pierś, a przy tym również brzuch.
Skąd ci głupcy biorą tyle jedzenia?
– Trochę
na to za późno – odparł gładko Nasir. Machnął ręką i wysunął ostrze,
które cały czas skrywał pod rękawicą.
– Powiedziałem
stać – powtórzył mężczyzna.
Stał wyprostowany, a bijące od niego świeżość i entuzjazm nie pasowały do
rzeczywistości świata, który wkrótce całkowicie by go zdeprawował.
Asasyn
zamierzał oszczędzić mu tego doświadczenia. Jego ostrze błysnęło w słabym
świetle słońca.
– Cóż
za żałosne ostatnie słowa.
Strażnik
wytrzeszczył oczy.
– Nie!
Zaczekaj. Mam siostrę…
Nasir
wykonał pełny obrót, mijając uniesiony przez strażnika miecz, i przeciął ostrzem
jego szyję. Na koniec zaciągnął zakrwawione ciało do cienia, a następnie
odwrócił się z powrotem do ściany i przesunął po niej dłońmi, szukając punktu
zaczepienia.
Prędzej posiwieję, zanim to
wszystko się skończy.
Po
raz kolejny wspiął się na górę po kamiennej powierzchni. Przeskoczył z tarasu
na dach, aż w końcu dotarł do najwyższej, najbardziej ekstrawaganckiej
wapiennej konstrukcji w całym mieście.
Zaczął
skradać się w jej kierunku, ale wyglądało na to, że w tej chwili w luksusowym
domu Fawdy nie było nikogo oprócz niego. Organizatorzy wyścigu wielbłądów
należeli do najzamożniejszych grup w mieście; cieszyły się one złą sławą, lecz
nieżyjący już kalif przymykał na to oko.
Kremowy
kamień urozmaicały dekoracyjne siatki i drogie poduszki w subtelnych kolorach.
Z boku stał dzbanek dalla[4]
oraz filiżanki bez uchwytów z ciemnymi łuskami na dnie. Doskonale wiedział, co
się tutaj wydarzyło, i pochwalił w duchu swoje wyczucie czasu.
Przesunął
stos jedwabnych poduszek i przykucnął na krawędzi dachu. Odczytanie pory dnia z
pozycji słońca na szarym niebie graniczyło z cudem, ale poniżej, przy dolinie,
zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi oczekujących na rozpoczęcie wyścigu –
Sarasynów o ciemnych włosach, oliwkowej skórze i smutnych oczach. Jego ludzi.
Głupcy.
Zjawili się tu tylko po to, by opróżnić kieszenie poprzez obstawianie zwycięzcy
gonitwy. Nasir wydał z siebie lekceważący odgłos i przeniósł wzrok na rozłożone
w oddali namioty. Nie przyszedł tu, żeby oglądać wyścig.
Jeszcze moment.
Asasyn
wetknął dłoń pod liczne warstwy stroju, szukając słodkiej przekąski, którą tam
schował zeszłej nocy, lecz zamiast tego palce mężczyzny natrafiły na chłodną
strukturę dysku. Przesunął kciukiem po mozaice z kości wielbłąda otaczającej
jego płaską, wewnętrzną część. W środku znajdował się zmatowiały zegar
słoneczny, którego powierzchnię znaczyła pajęczyna turkusowej patyny oraz
pęknięty szklany damaskinaż[5].
Niegdyś błyszczał on w dłoni pewnej królowej, a on myślał, że…
To nie czas na rozpamiętywanie
przeszłości, durniu.
Wzdrygnął
się, słysząc w głowie głos ojca, i pośpiesznie wyciągnął zawinięty w
pomarszczony papier kawałek ciasta daktylowego. Była to jedna z rzeczy, dzięki
którym znów mógł poczuć się sobą. Kawałek ciasta zachowany na później. Stary
zegar słoneczny kryjący w sobie wspomnienia z przeszłości.
Gdzie ten przeklęty bachor?
Wielbłądy
prowadzone były już na linię startu, a Nasir musiał się tam przedostać, zanim
tłum zrobi się tak gęsty, że nie będzie mógł przecisnąć się między ludźmi.
Bębnił palcami o kamień, pokrywając opuszki kremowym pyłem.
Rimaal[6]. Przysięgam,
że rozerwę go na…
Nagle
rozległ się zgrzyt zawiasów klapy i asasyn odwrócił głowę w chwili, gdy na dach
wdrapał się mały chłopiec z opuchniętymi łokciami. Piaskowy kot miauknął i
przytulił się do jego brudnych stóp.
Nasir
uniósł brew.
– Długo
kazałeś na siebie czekać.
– Prze…
przepraszam. Nie mogłem pozbyć się efendiego[7]
Fawdy. – Brązowa skóra posłańca była umorusana kurzem. Właściciel
domu Fawdy nie należał do ludzi
przyzwoitych, lecz jeżeli dzieciak chciał nazywać go efendim, Nasir nie miał zamiaru się wtrącać.
– Wszystko
gotowe – powiedział chłopiec, jakby właśnie wypełnił zlecenie życia. Asasynowi
podobało się, że nie bał się z nim rozmawiać. Czy bał się jego? Pewnie tak. Ale
samej rozmowy nie.
Nasir
kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Masz
moją wdzięczność.
Słysząc
podziękowanie, na twarzy dzieciaka odmalowało się zaskoczenie równie silne jak
to, które czuł Nasir. Zanim jego duma zdołała go powstrzymać, wyciągnął kawałek
ciasta w stronę gońca. Przez chwilę chłopiec jedynie wpatrywał się w wypiek,
lecz w końcu spomiędzy jego spierzchniętych warg wyrwało się ciche westchnienie
i ostrożnie wyciągnął dłonie, a następnie z szeroko otwartymi ustami rozłożył
woskowany papier, patrząc na niego z wyrazem najwyższego podziwu. Zlizał lepki
cukier z brudnych palców, wtedy asasyn poczuł ucisk w żołądku.
Chłopiec
podniósł wzrok, a Nasir nigdy wcześniej nie widział tak promiennego uśmiechu. W
swoim życiu oglądał wyłącznie krew, łzy i ciemność. Ta nadzieja w oczach, brud
na twarzy, wystające kości…
– Czy
mógłbyś… wyświadczyć jeszcze jedną przysługę?
Nasir
zamrugał, słysząc opanowany ton gońca. Jego imię i „przysługa” nie były
słowami, których używało się w jednym zdaniu.
– Te
dzieci, które muszą brać udział w
wyścigach – kontynuował. – Czy mógłbyś je uwolnić?
Asasyn
przeniósł wzrok na dolinę oraz stojące tam maluchy.
– Jeśli
nie zginą w wyścigu, zginą gdzieś indziej – oznajmił.
– Nie
mówisz poważnie – przemówił chłopiec po dłuższym momencie, a Nasir z
zaskoczeniem zauważył płonącą w jego oczach wściekłość.
Niech płonie, młody.
– Odkupienie
zarezerwowane jest dla głupich bohaterów, którzy nigdy nie będą częścią
prawdziwego świata. Oszczędź sobie cierpienia i zostaw resztę.
Asasyn
odwrócił się bez słowa. Zeskoczył z dachu, lądując bezszelestnie na ziemi.
W
pobliżu wałęsali się odziani w sirłale i
czarne turbany strażnicy Fawdy, oraz reprezentanci wyższych klas, którzy mieli
na sobie proste, sięgające do kostek kandury[8].
Nasir nie potrafił zrozumieć tej przerażającej mody na noszenie wąsów bez
brody, ale ci ludzie uważali, że im dłuższe, tym lepsze.
Odczekał
chwilę w cieniu daktylowca, a potem opuścił głowę i wślizgnął się między grupkę
pijaków. Razem z nimi przeszedł obok usadowionych na niskich stołkach
bukmacherów oraz ludzi, którzy radośnie obstawiali zwycięzcę wyścigu,
przeznaczając swoje drobne zarobki na jeden krótki zakład.
Do
doliny weszło jeszcze więcej
wielbłądów. Dzieci też tam były, ubrane jedynie w zakurzone sirłale. Jego palce
drgnęły, gdy pewien mężczyzna zdzielił batem jednego z chłopców, który z
policzkami mokrymi od łez pocierał zaczerwienione od rzemienia ramię,
obrzucając oprawcę morderczym spojrzeniem.
Tylko
w Sarasynie chęć zemsty mogła zapłonąć u ludzi w tak młodym wieku. Niewiele
osób sprzeciwiało się wykorzystywaniu dzieci w gonitwach, ponieważ im lżejszy
jeździec, tym szybszy wielbłąd. Krew asasyna wrzała, ale udało mu się uspokoić
drżenie dłoni.
Potwory
nic nie były dłużne niewinnym ludziom.
Kiedy
jego pijani towarzysze w końcu dotarli do tłumu zebranego tuż przy liniach
bocznych trasy wyścigu, Nasir opuścił ich szeregi i zacisnął zęby, gdy w
nozdrza uderzył go swąd gorącego piasku i potu. Przepchnął się obok
rozradowanych członków widowni, a następnie ominął piaskowego kota oraz dzieci,
które próbowały wyprosić od ludzi resztki jedzenia.
Udał
się do namiotów.
Pierwsze,
do których zajrzał, stały puste. W środku znajdowały się tylko tradycyjne
siedzenia w stylu madżlisu[9],
które służyły do przeprowadzania prywatnych negocjacji lub spotkań o
charakterze bardziej intymnym. Zgodnie z tym, co przekazał mu goniec, pozostawiony
przez chłopca znacznik w postaci czerwonej chusty wetkniętej pod jeden z
kamieni leżał przy siódmym namiocie.
Nasir
położył dłoń na rękojeści bułatu.
Jego
celem mógł być ktoś młody lub umierający. Mogły to być dzieci, które chwilę
przed śmiercią patrzyłyby w beznamiętne oczy asasyna, kierując okrzyki do głębi
jego duszy. Ale prawda była taka, że wyzbył jej się już dawno temu.
Pozostało jedynie imię.
Kawałek pergaminu, zwinięty i schowany w kieszeni Nasira.
Wślizgnął
się do niewielkiego namiotu, czując, jak podeszwy jego butów zatapiają się w
piasku. Przenikające przez rozdarcia w beżowych ścianach promienie słoneczne
nadawały wnętrzu ponury nastrój i podkreślały unoszące się w powietrzu pyłki
kurzu. Na dywanie leżały porozrzucane księgi, nad którymi pochylał się
mężczyzna o siwych włosach, pisząc coś przy świetle małej latarni.
W
chwili, kiedy rozpoczął się wyścig, okrzyki widowni urosły w siłę, a w ich tle
dało się słyszeć stęknięcia wielbłądów i wrzaski dosiadających ich dzieci.
Mężczyzna potarł brodę, mrucząc coś pod nosem.
Jeszcze
niedawno Nasir zastanawiał się, dlaczego przestał czuć żal na myśl o ludziach,
których miał zabić. Po pewnym czasie jego serce przestało postrzegać te
egzekucje jako coś potwornego i w żaden sposób nie wiązało się to z ciemnością,
jaka plamiła te ziemie. Nie, to on ponosił za nie odpowiedzialność.
To
on pogrążał swoje serce w mroku, nikt inny.
Asasyn
znieruchomiał, widząc bijący od mężczyzny spokój, i przez moment rozważał
zabicie go z zaskoczenia. Lecz nagle zauważył tytuły ksiąg napisane w
starożytnym, safaickim języku – wśród nich był również raport na temat
nieżyjącego już Nocnego Lwa.
Historyk.
Mężczyzna był historykiem. To dlatego
Nasir musiał go zabić?
Zatopił
stopę głębiej w piasku, czując chrzęst ziarenek pod podeszwą buta. Mężczyzna
podniósł wzrok, nie pokazując po sobie nawet cienia zaskoczenia.
– Ach,
jednak przyszedłeś. Spodziewałem się ciebie dużo wcześniej.
Nasir
poczuł w piersi ukłucie irytacji. Zwykle jego ofiary próbowały się bronić,
zamiast z nim rozmawiać.
– Nie
jestem łowcą. Zabijam, gdy dostanę taki rozkaz.
Mężczyzna
się uśmiechnął.
– Oczywiście,
że tak, asasynie. Ale kiedy odcinasz głowę, ciało też umiera. Rozprawiliście
się z naszym kalifem oraz jego doradcą. Od tamtej pory czekałem na twoje przybycie.
W
oczach mężczyzny pojawiło się ciepło, a Nasir ostrożnie obejrzał się przez
ramię, lecz szybko zdał sobie sprawę, że to spojrzenie jest przeznaczone dla niego. Wyglądało tak, jak spojrzenie
gońca. Jednak to było sto razy
gorsze.
Nikt
nie powinien okazywać dobroci swojemu mordercy.
– Owais
Khit? – zapytał cicho. W głosie Nasira pobrzmiewała niebezpieczna
nuta, a w jego sercu zapłonęła gorzka nienawiść.
Owais
był tutaj ze względu na dzieci biorące udział w wyścigach; chciał je uwolnić.
Niestety miał w tym również swój interes. Taki, który w żaden sposób nie wiązał
się z nieżyjącym kalifem i który bardzo intrygował Nasira, bez względu na
zdradziecką naturę tej sprawy. Ponieważ w Arawiyi siła oznaczała śmierć, chyba
że wykorzystywało się ją w imieniu króla.
Mężczyzna
pochylił głowę.
– Zgadza
się. Zrób to szybko, ale wiedz, że ta wola nie umrze wraz ze mną.
– Mówisz
o zdradzie. Wszystko, co robisz, jest zdradą wobec króla. – Nasir
popełnił błąd. Powinien był zabić mężczyznę, zanim zdążył zauważyć błysk jego
brązowych oczu. Jednak co było groźnego w zgłębianiu historii?
– A
kto wymierzy sprawiedliwość zdradzieckiemu królowi? – zapytał
Owais. – Król nie miał prawa mordować naszego kalifa, bez względu na
to, jaki był okrutny. Nie ma prawa zaskarbiać sobie naszych ziemi i
wykorzystywać sarasyńskiej armii. Jesteśmy tylko jednym z pięciu kalifatów, nad
którymi może przejąć kontrolę. Zastanów się, chłopcze. Mając na smyczy pięć
kalifatów oraz samą Straż Sułtana, do czego może mu być potrzebna jeszcze
armia?
– Serce
nie rodzi się czarne. Moim zadaniem było jedynie ujawnienie powodu do zmiany.
Powodu, dla którego miejsce naszego dobrego króla zajął tyran. Nasza sułtanka
nie włączyłaby go do naszej wspólnoty, gdyby naprawdę był tak zły, jak
powiadają. Coś kłębi się w mroku i wkrótce śmierć będzie najmniejszym z naszych
zmartwień.
Owais
uniósł podbródek.
– Zrób
to szybko, chłopcze. Ale wiedz, że znajdą się inni, którzy będą kontynuować
moje dzieło. Być może pewnego dnia ty również zaczniesz je kontynuować, a
Arawiya nareszcie odzyska świetność.
Wykluczone.
Chłopiec z dłońmi splamionymi krwią nie mógł być częścią tego dzieła. Jego
serce było równie czarne jak u tych, którzy stanowili cel Owaisa. Nieważne, co
on oraz jego ludzie próbowali osiągnąć, niedługo cały ich plan i tak legnie w
gruzach. Z każdym dniem liczba buntowników malała – Nasir mógł to potwierdzić.
Jego
bułat zabrzęczał, gdy wydobył go z pochwy. Owais wypuścił powietrze i owinął
turban wokół głowy, a w jego oczach – intensywnych orzechowych tęczówkach
wyróżniających się na tle zmarszczonej z wiekiem skóry – dało się dostrzec
błysk ostrza. Na ustach mężczyzny ponownie zawitał uśmiech, a asasyn sobie przypomniał,
jak król przekazał mu złożony kawałek pergaminu. Pomyślał o ostrzeżeniu Owaisa
i zdał sobie sprawę, że zabijanie kogoś za czytanie ksiąg jest zwyczajnie
absurdalne.
Ale
Nasir zawsze wykonywał zlecenia do końca.
Mężczyzna
zaczerpnął tchu, kiedy chłód metalu dotknął jego skóry. Była to ostatnia oznaka
emocji, jaką zdążył po sobie pokazać, nim ostrze gładko zatopiło się w ciele, a
z rany buchnęła krew, przez co wzrok Nasira zaszedł czerwienią. Gdzieś w oddali
dzieci właśnie straciły ojca, natomiast wnuki kogoś bardzo im drogiego.
Asasyn
wyciągnął spomiędzy szat pojedyncze pióro i umoczył je we krwi. Opadło na pierś
mężczyzny, a jego czarną chorągiewkę znaczyła świetlista, bordowa plama.
Każdy,
kto zobaczy to pióro, będzie wiedział, kto zabił Owaisa. Będzie wiedział, że
chęć zemsty na nic się tu nie zda.
W
pustych oczach mężczyzny nie było ciepła, gdy żyjący w Nasirze asasyn nakazał
mu uklęknąć przy jego ciele. Zamknął powieki nieboszczyka i poprawił mu turban.
– Spoczywaj
w pokoju, Owaisie Khicie z Sarasynu.
Nasir
wziął głęboki wdech, czując w nozdrzach smród krwi, i wyszedł z namiotu.
Wejście
zostawił otwarte, by wszyscy mogli zobaczyć, co się wydarzyło. Tylko tyle mógł
dla nich zrobić – pomóc w odnalezieniu ciała, które wkrótce trzeba będzie
pochować. Mieszkańcy nigdy nie uznają asasyna za sojusznika, ale w tej chwili zdołał
niemal odnieść wrażenie, że jest inaczej.
Nienawiść,
jaką go darzyli, była całkowicie uzasadniona; Nasir zabił więcej osób, niż
potrafił zliczyć. Kiedyś miało to dla niego jakieś znaczenie. Teraz było to jedynie
kolejne machnięcie ostrzem. Kolejna niefortunna dusza.
Dla
nich nie był Nasirem Ghameqiem, księciem Arawiyi, nie. Był łowcą dusz.
Księciem
Śmierci.
[1] Sirłal – (z arab. sirwal)
luźne spodnie (przyp. red.).
[2] Mutabbak – (z arab. mutabbaq)
rodzaj wypieku. Placek, naleśnik (przyp. red.).
[3] Umm – (z arab.) matka (przyp. red.).
[4] Dalla – (z arab. dallah) tradycyjny dzbanek do kawy
(przyp. red.).
[5]
Damaskinaż – technika zdobienia wyrobów metalowych (przyp. red.).
[6]
Rimaal – (z arab.) na litość boską
(przyp. red.).
[7] Efendi – (z tur.) zwrot do władcy; do kogoś znajdującego się wyżej w
hierarchii (przyp. red.).
[8] Kandura – długa, męska szata
(przyp. red.).
[9] Madżlis – (z arab. majlis) miejsce do siedzenia,
najczęściej z dywanem i poduszkami (przyp. red.).
Komentarze
Prześlij komentarz