[PATRONAT] Prolog "Przebudzenie. Córka Wiatru"



PROLOG 



 Słońce chyliło się ku zachodowi. Bezkresny błękit nieba, mieszający się z ciepłymi barwami ognistej kuli, przecinały ostatnie krwistoczerwone refleksy. Pomarańczowo-złote promienie, utrzymywały się na tle ciemniejącej panoramy. Zalewały sklepienie, zmieniając je w paletę najróżniejszych, tęczowych barw. Bursztyn płynnie przechodził w szkarłat, ten natomiast posłusznie ustępował ametystowi, odbierającemu kluczowe miejsce błękitowi. Chmury, do tej pory czyste i białe, w miarę upływających sekund stawały się ciemniejsze, mroczniejsze. Gęsto okalały zachodzące słońce, walcząc o prawo do obecności wraz z prześwitującymi zza nich pierwszymi gwiazdami. Jasne niebo powoli traciło swe żywe barwy. Umierało, pozwalając dominować tej jednej, najważniejszej gwieździe, pochłaniać całą uwagę, którą odbierała z największą żarliwością. Ta z wdzięczności zdobiła linię horyzontu łzawymi, poszarpanymi pręgami. Okalała górną część świata, pozbawiając barw dolnego segmentu. Wszystko, co znalazło się na tle rdzawego nieboskłonu, stawało się czarne, puste. Traciło znaczenie, nakazując skupić się na tym, co znajdowało się za nim. Spełniwszy swą funkcję, słońce również umierało, pozwalając na powrót pojawić się granatowym barwom. Niebo stawało się atramentowe, a także nieprzeniknione. Zdobiła je rzesza lśniących, połyskujących punktów – diamentowych gwiazd, ukrywanych dotąd w blasku dnia. Tym jednak razem słońce wyjątkowo mozolnie ukrywało się za horyzontem. Bezbronne zwierzęta wracały do budzących grozę lasów, a nocni drapieżcy wyczekiwali, aż ziemię przykryje płachta nocy. Choć powtarzający się regularnie spektakl, zapierał dech w piersi, zawsze zwiastował niechybne nadejście ciemności, mroku, który paraliżował niekiedy nawet najdzielniejszych mężów. Z pozoru wyjątkowe, ostatnie promienie słońca, nie miały na celu wyłącznie zachwycać, a ostrzegać. Przygotowywały świat na nadejście nieuniknionej czerni, planującej zalać pobliskie krajobrazy. Swoim ulotnym pięknem, starały się umilić ostatnie chwile beztroski. Rekompensując koniec dnia, dawały ludziom i zwierzętom ostatnią uciechę. Zwyczajny zachód słońca – najpiękniejsza, czy jak niektórzy sądzili, najgroźniejsza chwila dnia kryła w swojej prostocie, a zarazem złożoności jakąś tajemnicę. Przyciągała obserwatorów, zmuszając do zapomnienia o wszystkim innym. I choć zachód był tego dnia wyjątkowo piękny, oni nawet nie odwrócili głów, aby przyjrzeć się ostatnim przebłyskom wspaniałego spektaklu. Wpatrzeni w zupełnie inny, bardziej przyziemny obraz, zapomnieli o wszystkim, co ich otaczało. I tak samo, jak zachód słońca zwiastował nadejście mroku, tak blask jej jasnych oczu pochłonął dusze dwóch przyjezdnych, skazując ich na zagładę. Oboje, zarówno starszy, jak i młodszy, w tym samym momencie zatracili się w ich czystej, nieprzeniknionej barwie. Wystarczył jeden niewinny uśmiech, którym odważyła się ich uraczyć, gdy odchodzili. Wystarczyło jedno żarliwe, lekko zawstydzone spojrzenie, aby zrozumieli jej wyjątkowość. Wystarczyła jedna, na pozór ulotna chwila, aby przesądzić o losach całej trójki.
     Oboje bowiem, zarówno starszy, jak i młodszy, zapałali do niej szczerym uczuciem. I tak jak zachód słońca zwiastował nadejście ciemności, tak trzy skrzyżowane spojrzenia, skazały na mrok i zagładę wiele niewinnych istnień.




Komentarze

Popularne posty